Podobnie jak w innych krajach Europy Środkowej, również na Białorusi zmieniła się struktura spożycia alkoholu na korzyść piwa i wina. Dotyczy to zwłaszcza dużych miast i młodych ludzi, bo na prowincji nadal najpopularniejsza jest wódka, a jeszcze bardziej – samogon. Niestety, Białorusini nie mają szczęścia do rodzimych browarów: białoruskie piwo nie należy do najsmaczniejszych, a kosztuje więcej niż w Polsce czy Ukrainie.
Białoruskie piwo nigdy nie było powodem do chluby dla naszych sąsiadów, jednak jakieś kilkanaście lat temu jego jakość była zdecydowanie lepsza niż obecnie. Piwo Aliwaria wyróżniało się specyficznym, pełnym smakiem, jak piwa w czasie PRL. Na dłuższą metę nie dało się tego za dużo pić, ale za pierwszym razem dawna Aliwaria pozytywnie zaskakiwała swoją oryginalnością. W latach 2003-2006 białoruskie browary produkowały generalnie kiepskie piwo, ale pośród „zwykłych” sortów zdarzały się perełki, które Białoruś bez wstydu mogła eksportować na Zachód czy prezentować na wystawach białoruskiej żywności w Polsce (takie wystawy organizowano m. in. w Hajnówce w ramach polsko-białoruskiego forum gospodarczego). Dziś te wszystkie piwa wyraźnie się popsuły, są mdłe i nijakie, a smakiem przypominają najtańsze piwa z dyskontów – przy czym kosztują dosyć sporo.
Najpowszechniejsze białoruskie marki to Aliwaria, Krynica i Lidskoje. Te piwa od biedy jeszcze da się wypić, w odróżnieniu od bardziej podrzędnych marek, takich jak Bobrow czy Reczyckoje.
W tej sytuacji nie można się dziwić, że ogromną popularnością wśród Białorusinów cieszą się piwa z importu. Wśród nich niekwestionowanym liderem są piwa ukraińskie: Oboloń, Czernihiwskie i Sławutycz, w mniejszym stopniu Lwiwske i Persza prywatna browarnia (piwo Boczkowe). Ukraińskie piwo jest o 50-100% droższe od białoruskiego, ale i tak nie odstrasza to klientów. Ale i tu trzeba uważać – ukraińskie piwo jest smaczne, o ile jest sprowadzane z Ukrainy, a niestety na białoruskim rynku często można natrafić na Sławutycz rozlewane w Rosji (dotyczy to zwłaszcza butelek plastikowych o pojemności 1,5 – 2 l). Takie piwa w smaku są równie mdłe, albo nawet bardziej niż białoruskie. Dlatego najlepiej jest kupować piwo w zwykłych szklanych butelkach, co wychodzi dużo drożej od półtoralitrowych butelek plastikowych, ale przynajmniej ich jakość jest dość wysoka.
Oprócz piw ukraińskich oczywiście można kupić piwa rosyjskie (np. Bałtyka), chociaż nie są one tak popularne jak trunki zza południowej granicy. Całość dopełnia cała gama piw z Unii Europejskiej (polskich tam jednak nie ma) – w tym dobre, ale drogie piwa belgijskie, niemieckie czy litewskie, przeznaczone jednak raczej dla osób z wyższymi dochodami lub dla snobów.
Specyfiką białoruskiego rynku jest wysoka popularność piw zagranicznych marek, ale produkowanych na licencji, przeważnie w Rosji. Oprócz wspomnianych już piw ukraińskich (Oboloń, Sławutycz), przykładem takiej licencyjnej marki jest Złoty Bażant, sprzedawany w plastikowych butelkach. Nie ma on jednak nic wspólnego w smaku ze słowackim oryginałem, jest równie mdły i nijaki co produkty miejscowych browarów.
Na Białorusi bardzo popularne jest piwo w plastikowych butelkach o pojemności 1 l, 1,5 l i 2 l, czasem nawet 2,5 litra. Przyczyna jest prosta – piwo jest drogie, a kupując je w takich większych opakowaniach można stosunkowo dużo zaoszczędzić w porównaniu z zakupem analogicznej ilości złocistego trunku ze szklanych butelek. Niestety, odbywa się to kosztem jakości – coś za coś.
Na tle opisanej wyżej mizerii piw sklepowych, godnym uwagi zjawiskiem jest niesamowita popularność sklepików z piwem na rozlew. Jego cena jest stosunkowo niewiele wyższa od piw fabrycznych, a jakość – bez porównania lepsza. W takich sklepikach, które można znaleźć praktycznie na każdym osiedlu, sprzedaje się piwo „żywe” o krótkim okresie ważności, które w smaku jest wręcz rewelacyjne nawet jak na europejskie standardy. Piwo rozlewane jest do plastikowych butelek o pojemności 1 lub 1,5 litra. Oprócz piwa w takich „rozliwniakach” można kupić różne zakąski, w tym bardzo popularną wśród Białorusinów suszoną rybę.
Przy tej okazji warto jeszcze wspomnieć o panującej w Mińsku nocnej prohibicji – piwo i generalnie alkohol można sprzedawać w sklepach i „rozliwniakach” tylko do godziny 23. Po tej godzinie pozostaje ewentualnie wizyta w knajpie, ale to nie jest takie proste jak by się mogło wydawać z polskiego punktu widzenia. Na Białorusi i tak jest dość drogo, a w knajpach tym bardziej, dlatego w Mińsku nie ma nocnego życia w takim znaczeniu, w jakim znamy go z polskich miast czy chociażby ze Lwowa. Dodajmy do tego brak komunikacji nocnej (pozostaje jedynie taksówka) i brak lokali na osiedlach-sypialniach – jeśli już, to są to raczej speluny. Nocne życie kwitnie więc raczej w domach, chyba że ktoś ma dużo pieniędzy – wtedy może bawić się w drogich lokalach w centrum Mińska.
Jeżeli ktoś myśli, że alternatywą wobec drogiego i niezbyt smacznego piwa może być wino, jest w błędzie. Wino na Białorusi jest bardzo drogie – butelka najtańszego wina z Mołdawii, Gruzji czy Ukrainy jest dwukrotnie droższa, niż wina tej klasy kupionego w Polsce. Natomiast dobre wino kosztuje odpowiednio drożej. Kupując wino należy przy tym uważać na podróbki: na ładnie wyglądającej etykiecie dużymi literami można przeczytać, że kupujemy wino mołdawskie lub gruzińskie, a dopiero drobnym maczkiem napisano „wyprodukowano na Białorusi z mołdawskiego winomateriału”. Takie wino kosztuje nieco taniej i z reguły jest to zwykły bełt, chociaż czasem można natrafić na trunek nie odbiegający zbytnio jakością od mołdawskiego lub gruzińskiego oryginału.
Jakub Łoginow
Artykuł z 2013 roku