Jeszcze trzydzieści lat temu były tu zasieki i żelazna kurtyna, dziś nad Dunajem wyrasta transgraniczna metropolia. Centrum Bratysławy leży tak blisko granicy z Austrią i Węgrami, że miasto rozrasta się również na terytorium sąsiednich krajów. W austriackich wioskach nieruchomości są tańsze, a dojazd do pracy do centrum słowackiej stolicy jest często łatwiejszy, niż przedzieranie się przez miasto z jego północnych i zachodnich obrzeży. Kolonizacja zagranicznych przedmieść Bratysławy całkowicie wywróciła dotychczasowe rozumienie pojęć „zagranica”, „emigracja” i „współpraca transgraniczna” – uważają mieszkańcy słowacko-węgiersko-austriackiego pogranicza.
Bratysława – geograficzny ewenement na światową skalę
Bratysława jest geograficznym ewenementem na skalę światową – jest to jedyna stolica, która graniczy równocześnie z dwoma państwami. Bratysławski zamek i sąsiedni budynek parlamentu dzieli od austriackiej granicy zaledwie 3 km. Do 1989 granica na Dunaju była jedną z najszczelniejszych granic na świecie, to tędy przebiegała żelazna kurtyna, oddzielająca świat zachodni od krajów komunistycznych. Jednak nawet po upadku komunizmu granica austriacko-słowacka nie należała do przyjemnych. – Austria była dla nas oknem na świat, chcieliśmy tam jeździć, ale niestety kolejki, nieprzyjemne traktowanie podróżnych przez celników i zawracanie z granicy były na porządku dziennym – wspomina Miriam Kostelnikova, bratysławska nauczycielka.
O ile Bratysława była za komuny jednym z najbardziej „zachodnich” miast bloku komunistycznego, to sąsiednie austriackie wioski i miasteczka pełniły niewdzięczną rolę „końca świata”. Kraje związkowe Burgenland i Dolna Austria należały do najdalej na wschód wysuniętych obszarów świata zachodniego, które w każdej chwili mogły zostać napadnięte przez sowieckie wojska. – W Wolfsthal kończyła się wiedeńska kolejka podmiejska i dla większości Austriaków tu kończył się świat. Mimo, że blokowiska bratysławskiej Petrżalki widać z każdego zakątka naszej wsi, w Austrii nikt się nie interesował tym, co jest po „tamtej stronie”. To był dla nas obcy, straszny świat, nawet nie chcieliśmy o nim myśleć – mówi Joseph Schmidt, mieszkaniec podbratysławskiego Bergu.
Przez wiele lat austriackie miejscowości położone wzdłuż słowackiej i węgierskiej granicy przypominały coś w rodzaju naszej ściany wschodniej. Kto mógł, wyjeżdżał stąd do pracy do oddalonego zaledwie o 50 km Wiednia. Do 2004 roku Burgenland i Dolna Austria były jednymi z najbiedniejszych regionów „starej” Unii – zmieniło to dopiero przystąpienie do UE krajów Europy Środkowej, a także masowa kolonizacja tych terenów przez Słowaków, która zaczęła się około 2005 roku.
Bogata Bratysława i biedny Wschód
Podczas gdy wschodnia Austria była pogrążona w stagnacji, Bratysława jako nowa stolica niepodległej Słowacji zaczęła łapać wiatr w żagle. W ramach Czechosłowacji było to niewielkie, raczej prowincjonalne miasto z 400 tysiącami mieszkańców, pozostające w cieniu nie tylko Pragi, ale również Brna czy Ostrawy. W niezależnej Słowacji stała się natomiast jedynym obok Koszyc miastem, w którym można było zrobić karierę i żyć na poziomie. Jak grzyby po deszczu zaczęły tu wyrastać nowoczesne biurowce, po skończonych studiach w stolicy zostawało większość absolwentów, którzy przybyli tu z innych regionów kraju. Nic dziwnego – poza stolicą oraz Koszycami na Słowacji nie ma innych dużych miast – trzeci co do wielkości Preszów ma zaledwie 91 tysięcy mieszkańców, a jego znaczenie gospodarcze i społeczno-polityczne jest takie, jak polskiego Przemyśla.
Różnica między Bratysławą a graniczącym z Polską Wschodem (Krajem Preszowskim) jest kolosalna. Miejscowości leżące na wschód od Popradu wymierają, a poziom życia w Michalovcach czy Humennem jest niższy, niż w sąsiednim ukraińskim Użhorodzie. Tymczasem zarobki w słowackiej stolicy są na europejskim poziomie: średnia pensja wynosi tu ok. 1100 euro miesięcznie. To właśnie Bratysława oraz region Poważa odczuły pozytywne skutki reform i dwucyfrowego wzrostu gospodarczego za czasów rządów Mikulasza Dzurindy, podczas gdy Wschód (z wyjątkiem Koszyc) popadał stagnację. Ale jest też druga strona medalu – boom gospodarczy spowodował gwałtowny wzrost cen nieruchomości. Wynajęcie kawalerki w Bratysławie kosztuje aż 500-600 euro miesięcznie – to więcej, niż można zarobić w graniczących z Polską regionach Orawy, Kysuc czy Zemplina.
A może za miasto
Wysokie ceny nieruchomości w Bratysławie spowodowały, że coraz większym zainteresowaniem cieszyły się mieszkania w miastach-satelitach słowackiej stolicy, takich jak Pezinok, Modra czy miejscowości na Zahoriu. Jednak i tu, w całym Bratysławskim Kraju (województwie), ceny istotnie wzrosły. Po wejściu Słowacji do UE agencje nieruchomości ze zdziwieniem odkryły, że po drugiej stronie Dunaju jest dużo taniej. Dom jednorodzinny w oddalonej o 7 km od bratysławskiego Starego Miasta wsi Wolfsthal kosztuje średnio 130 tysięcy euro – tyle, ile trzypokojowe mieszkanie w bloku z wielkiej płyty w bratysławskiej dzielnicy Ružinov, odległej od centrum o 7-12 km. A skoro tak, to po co przepłacać – w końcu Austria to już dla Słowaków „nie zagranica”, a mieszkanie w przyjemnym leśnym otoczeniu ma swoje zalety.
W 2005 roku, jeszcze przed zniesieniem kontroli granicznych, pierwsi Słowacy zaczęli kupować domy w austriackich wioskach Kittsee, Berg i Wolfsthal. Jakie było ich zdziwienie, gdy się okazało, że wszystkie formalności można załatwić w ciągu jednego dnia, nie płacąc nic „w kopercie”, i w dodatku bez konieczności posługiwania się językiem niemieckim (przynajmniej w Wolfsthal, gdzie w Urzędzie Gminy pracują ludzie znający język słowacki, którego nauczyli się w poprzedniej pracy na granicy). Słowakom spodobały się nie tylko niższe ceny domów, ale i austriacki porządek oraz ciekawe sąsiedztwo zakupionych nieruchomości: w pobliżu lasu, w cichym i czystym zakątku, a zarazem jedynie o 10 minut autem od centrum Bratysławy.
Raj na ziemi, czyli Rajka
Obecnie w każdej z austriackich wiosek i miasteczek w pobliżu Bratysławy mieszka kilkadziesiąt – sto kilkadziesiąt Słowaków, stanowiąc ok. 10% ludności, przy czym cały czas przybywają nowi. Jednak „kolonizacja” Austrii, chociaż widoczna, nie jest tak szybka, jak na sąsiednich Węgrzech, gdzie z powodu kryzysu ceny nieruchomości są jeszcze niższe (100-110 tysięcy euro za dom jednorodzinny).
Węgierska wieś Rajka znajduje się zaledwie 2 km od bratysławskiego osiedla Čunovo, położonego na peryferiach miasta, 15 km od centrum. W pobliżu znajduje się autostrada, którą można dojechać do centrum w kilkanaście minut. Rajka jest więc kolejną zagraniczną miejscowością, z której jest łatwiej dostać się do pracy w Bratysławie, niż z odległych, zakorkowanych blokowisk na północnych obrzeżach stolicy (Rača, Lamač).
Kiedy PKB Słowacji wzrastał w tempie 8-12% rocznie i ten karpacki kraj był nazywany „gospodarczym tygrysem”, sąsiednie Węgry przeżywały poważne kłopoty. Ich efektem był m. in. spadek cen nieruchomości, połączony z dewaluacją forinta, podczas gdy w tym czasie słowacka korona się umacniała, aż do przyjęcia euro po mocnym kurcie w 2009 roku. Efekt – w 2005 roku dom w Rajce kosztował aż dwukrotnie mniej, niż tuż za Dunajem, po drugiej stronie granicy, z czego od razu skorzystało wielu mieszkańców słowackiej stolicy.
Dziś ceny w Rajce nie są już tak atrakcyjne – podbili je słowaccy deweloperzy, którzy przekształcili tę okolicę w wielki plac budowy. Jeśli przyjedziesz do Rajki, trudno z przekonaniem stwierdzić, że to już nie Słowacja – napisów po słowacku jest tu nawet więcej, niż po węgiersku, wszędzie stoją samochody z bratysławską rejestracją, w sklepach można płacić w euro i kupić słowackie piwo. Dziś w wiosce jest już prawie 40% Słowaków, a przy tym tempie osiedlania się, za kilka lat będą stanowili większość.
Nowe wyzwania, nieznane problemy
Wbrew temu, co twierdzą politycy, na poziomie zwykłych ludzi sąsiedztwo między Słowakami a Węgrami układa się bezkonfliktowo, chociaż pojawiły się problemy ekonomicznego charakteru. Większość osadników jest nadal zameldowana w Bratysławie, tam płaci podatki, a w Rajce korzysta z infrastruktury, którą gmina musi intensywnie rozbudowywać w związku z dynamicznym wzrostem liczby mieszkańców. Sytuacja, w której gminę utrzymuje jedynie połowa jej mieszkańców, na dłuższą metę jest nie do utrzymania – uważa większość autochtonicznych mieszkańców, domagając się jakiegoś uregulowania tego problemu.
Słowacka migracja do Austrii i na Węgry całkowicie wywraca dotychczasowe pojęcia o współpracy transgranicznej. – Słowacy, którzy mieszkają w Hainburgu czy Bergu, nie czują się emigrantami. Czują się i zachowują się tak, jakby nadal mieszkali w Bratysławie – tam pracują, tam posyłają dzieci do szkoły, tam imprezują, chodzą do kina. Większość z nich nawet nie zna niemieckiego – tłumaczy Lukaš Krajčir, student historii Uniwersytetu Komeńskiego w Bratysławie. Sam jednak do takiej „emigracji” jest nastawiony sceptycznie. – Miałbym opory przed przeprowadzką za Dunaj. Dla mnie to nadal zagranica, nikt nie zagwarantuje, że układ z Schengen będzie wieczny, że do władzy w Austrii czy Węgrzech nie wrócą ekstremiści, którzy przywrócą kontrole graniczne – dodaje.
Mimo to, władze austriackich gmin odnoszą się do kolonizacji pozytywnie. – Wolfsthal był na końcu świata, teraz jest w sercu Europy. Przeprowadzają się do nas młodzi ludzie, najzdolniejsi mieszkańcy Bratysławy, dzięki nim nasza gmina dynamicznie się rozwija, jak nigdy przedtem – tłumaczy wójt Wolfsthal Gerhard Schrödinger. Jego gmina jest uznawana za najbardziej przyjazną Słowakom, lokalne władze starają się, aby bratysławianie czuli się tu u siebie, aby tutaj posyłali dzieci do szkoły i przedszkola, gdzie można się już uczyć również po słowacku. W miejscowej szkole na dodatkowy słowacki chodzą nie tylko dzieci osadników, ale niemal wszyscy austriaccy uczniowie. – Przyszłość jest jasna – jesteśmy już częścią aglomeracji bratysławskiej, czy nam się to podoba, czy nie. W Bratysławie można znaleźć dobrą pracę, za lepsze pieniądze, niż w Hainburgu – ale trzeba znać język. Jeżeli mój syn nie będzie chciał wyjechać do Wiednia i będzie chciał zostać tutaj, po prostu musi znać dobrze słowacki, innego wyjścia nie ma – mówi Joseph Schmidt, jeden z mieszkańców Bergu.
O tym, że Wolfsthal i Hainburg powoli stają się przedmieściami Bratysławy, świadczy również fakt, iż od niedawna do tych miejscowości kursują autobusy bratysławskiej komunikacji miejskiej. Podobna linia ma od września kursować do węgierskiej Rajki, niewykluczone również, że pojawią się kolejne połączenia, np. do Kittsee, Bergu i Pamy.
Wielu mieszkańców Bratysławy, znających język niemiecki, po 1 maju 2011 roku podjęło pracę w Wiedniu, gdzie można zarobić nawet 3000 euro lub więcej. Paradoksalnie, może więc dojść do sytuacji, kiedy każdego ranka z austriackich przedmieść Bratysławy będą dojeżdżać do słowackiej stolicy ludzie do pracy, a równocześnie z tej samej Bratysławy inna pokaźna grupa będzie wyjeżdżać do pracy w Wiedniu. A stąd już prosta droga do wytworzenia czegoś na kształt luźnego wiedeńsko-bratysławskiego duopolisu, który ze swoimi trzema milionami mieszkańców (włącznie z okolicami) może odgrywać znacznie większą rolę w Europie, niż Wiedeń i Bratysława z osobna.
Jakub Łoginow