Czeskie piwo społecznie zaangażowane

O sile czeskiego piwowarnictwa wcale nie stanowią browary największe i najbardziej znane poza jego granicami (jak na przykład Pilznenski Prazdroj czy Staropramen), ale niezliczona (dosłownie!) ilość małych, lokalnych browarów, którym – dzięki patriotyzmowi miejscowych smakoszy – nic nie jest w stanie zagrozić. Również Polacy uświadamiają sobie powoli różnicę między piwem produkowanym przez międzynarodowe koncerny a tym warzonym w bardziej tradycyjny sposób. W Polsce zauważalnie rośnie na rynku złotego trunku udział mniejszych lokalnych marek, a wielkie koncerny starają się podążać za trendem przygotowując osobne kategorie „tradycyjnych” piw w swojej ofercie.




Jak już wspomniano, przywiązanie do lokalnej, niedostępnej szerzej marki piwa nie jest naszych południowych sąsiadów niczym niezwykłym, i poza faktem stałego przyrostu małych browarów wydawało się, że nic w tym temacie nie jest w stanie czeskich piwoszy zaskoczyć. Jakiś czas temu jednak na czeskim rynku piwa pojawiła się nowa marka, której właściciel zaskoczył swoim podejściem do produkcji piwa, jego promocji ale i obywatelskiego życia. Jaroslav Bernard, który w 1991 roku odkupił upadły browar w małym Humpolcu, postanowił podejść do produkcji piwa z całym zaangażowaniem i sercem. Jak sam twierdzi, początki nie były łatwe. W magazynach i kadziach zalegały setki tysięcy litrów kiepskiej jakości piwa, którego nikt nie chciał kupić za symboliczną koronę. Cały zapas musiał zostać wylany do ścieków. Kiedy za uzyskany z trudem kredyt ruszono z produkcją nowego piwa nazwanego od nazwiska właściciela „Bernard”, właściciel doglądał produkcji śpiąc na materacu w obskurnym biurze przylegającym do hali. Jaroslav musiał stawać na głowie, by wypromować wśród okolicznych piwoszy nową markę. Nazwa „piwo z Humpolca” było w tych stronach synonimem wszystkiego co najgorsze i wstrętne, Bernard objeżdżał więc lokalne gospody i restauracje z nowym produktem, cierpliwie tłumacząc iż „Rodinný pivovar Bernard” nie ma już nic wspólnego z poprzednim właścicielem. Akwizycja się opłaciła i wkrótce browar zaczął mieć więcej zamówień, niż był im w stanie sprostać.

W czym tkwi sekret piwa „Bernard”? Z pewnością w doskonałej jakości wyrobu oraz stale rosnącym asortymencie – możemy znaleźć tu rzadkie gatunki, których po prostu nie opłaca się produkować wielkim koncernom. Jaroslav Bernard znany jest ze swojego krytycznego podejścia do takich firm. Jak sam mówi, tam piwo warzą ekonomowie, a nie słodownicy. Piwo nie ma czasu dojrzeć, wszystkie procesy odbywają się jednocześnie w gigantycznych kadziach, a sam proces jest sztucznie przyspieszany. Największą jednak zbrodnią według Bernarda jest pasteryzacja, która po dłuższym czasie powoduje w piwie charakterystyczny, zepsuty posmak. Sam właściciel stosuje w swoim zakładzie mikrofiltrację, która nie „zaparza” piwa a jest równie skuteczna w usuwaniu bakterii.

Bernard społeczny

Sama jakość piwa być może nie przyczyniłaby się w takiej skali do sukcesu marki, gdyby nie charyzmatyczna postać właściciela. Jaroslav Bernard mimo sukcesu pozostaje skromnym człowiekiem pełnym ideałów, a przy tym jak na Czecha przystało odznacza się poczuciem humoru oraz dystansem do swojej osoby. Od początku nie ukrywał swoich prawicowych poglądów, jednak po krótkiej przygodzie z polityką w 2008 roku, kiedy to bez sukcesu kandydował do senatu Czeskiej Republiki, nie chce mieć z polityczną elitą nic wspólnego.

Odniesiony sukces pozwala natomiast Jaroslavovi bez skrępowania wytykać grzechy polityków, a najwięcej oczywiście „dostaje się” tym z prawej strony politycznej sceny. Nie mogąc dłużej patrzeć na skandale czeskiej polityki, Bernard założył wspólnie z kilkoma podobnymi mu przedsiębiorcami-idealistami „Fundusz przeciwko korupcji” (Nadační fond pro boj proti korupci, w skrócie NFPK), którego hasło przewodnie brzmi „Nie bać się i nie kraść, a nie: nakraść i nie bać się”. Bernard w ten sposób stał się czołowym czeskim bojownikiem o przejrzystość władzy: udziela wywiadów, bierze udział w debatach i za pomocą funduszu wspiera w całym kraju lokalne stowarzyszenia walczące z korupcją. Jak sam mówi, miał dość nieustannych afer przewijających się przez czeskie media, i zrobił po prostu to, co było konieczne. Chociaż jego fundusz jako pierwsza taka organizacja w kraju odniósł spory sukces medialny, a pojawienie się NFPK jako strony na wywieszonej w sądzie wokandzie wprawia oskarżonych polityków w popłoch, to Bernard nie jest zadowolony z istnienia Funduszu. Jak gorzko twierdzi: „W normalnym państwie takie instytucje i organizacje nie powinny w ogóle istnieć, a my po prostu wyręczamy prokuraturę, sądy i policję”.

Reklamą w wielkich

Jaroslav Bernard nie byłby sobą, gdyby nie wykorzystał również coraz popularniejszej marki piwa do promocji swoich idei. Zanim stał się osobą publiczną, właściciel sam chętnie występował w telewizyjnych i prasowych reklamach, zwracając się do potencjalnego klienta. Od kilku lat popularnym widokiem są również wielkie billboardy reklamujące piwo „Bernard”, na których sama marka zajmuje mało miejsca. Bardziej chodzi o sam przekaz: na jednej z reklam były prezydent Vaclav Klaus zamiata śmieci pod dywan, podczas gdy podpis głosi „amnestia po czesku” (w reakcji na ogłoszoną przez Klausa w niejasnych okolicznościach amnestię tuż przed swoim ustąpieniem z urzędu). Inny billboard naśmiewa się z polityki wielkich koncernów, sprzedających coraz więcej piw w plastikowych butelkach typu PET. „Dzisiaj w plastiku, jutro w reklamówce”, głosi slogan. Marka „Bernard” to także osobna linia piw bezalkoholowych, których promocję ułatwiło poczucie humoru właściciela. Na każdej z etykiet widnieje ogolona głowa właściciela z podpisem „z czystą głową”, mająca być zachętą szczególnie dla kierowców, nie chcących pozbawiać się przyjemności wypicia dobrego piwa.

„Bernard” to także popularne na zachodzie Czech imię, stąd pomysł na inną, ciekawą promocję piwa o tej nazwie. W związku z przypadającymi w sierpniu imieninami Bernarda, w całym kraju odbywają się specjalne dni piwa, ogłaszane sloganem „Bernard – jedyne piwo, które obchodzi imieniny”. W przeciwieństwie jednak do wielkich, obchodzonych na niemiecki wzór imprez w Polsce, tego typu wydarzenia nie mają formy masowych festynów odbywających się pod gołym niebem. Święto piwa obchodzi się w zaprzyjaźnionych gospodach i restauracjach, gdzie przygotowywane są specjalne zniżki, limitowane rodzaje piwa, a świętowanie odbywa się w gronie dobrze znanych z codziennych odwiedzin tego typu lokali współtowarzyszy.

Co dalej, Bernardzie?

Wszystko powyższe sprawia, że na „Bernarda” zapanowała w Czechach oraz na Słowacji prawdziwa moda. Lokale oznaczone skromnym logiem piwa pękają w szwach, a właściciele hospod starają się dogodzić gustom klientów starając się o jak największy wybór trunków z Humpolca. Rzucone wieczorem hasło „idziemy na Bernarda” towarzyszy dziś spotkaniom studentów i robotnikom, a efektem tego jest swego rodzaju „clubbing” uprawiany w centrach czeskich i słowackich miast. Najmniejsza plotka o pojawieniu się nowego rodzaju „Bernarda” w konkurencyjnej knajpce potrafi sprawić, że gwałtownie zmienia się struktura i ilość osób odwiedzających inne lokale.

Wszyscy smakosze trunku z Humpolca mają nadzieję, że rosnąca popularność marki oraz ogłoszona już konieczna rozbudowa browaru nie przedłoży się na spadek jakości piwa. Pewną obawę można też żywić do społecznego zaangażowania właściciela, które nie wszystkim „wielkim” w branży musi się podobać. W Polsce obawy byłyby chyba jak najbardziej na miejscu. A jak będzie w Czechach? Pożyjemy, zobaczymy. Póki co, lepiej czeka się przy kuflu z pianką. Niekoniecznie społecznie zaangażowanego 😉

Arkadiusz Kugler




Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *