Trójmiasto – morze i my. Czy potrafimy żyć z tym sąsiedztwem? Czy rozumiemy, jakie możliwości daje nam bliskość Bałtyku?
Miasta portowe budują bogactwo Niemiec, Holandii, Belgii, Danii, Szwecji, Łotwy i Estonii i w każdym z wymienionych państw zajmują ważne miejsce w gospodarce i na mapie kraju. Spośród tych krajów tylko Niemcy są od Polski większe. Jesteśmy dużym państwem, z rozwiniętą gospodarką i handlem międzynarodowym i na szczęście z bardzo długą linią brzegową. Której nie wykorzystujemy.
Patrząc na europejskie standardy, Polska jest ewenementem w tym sensie, że mimo dostępu do morza na naprawdę długim odcinku, mamy tylko dwie metropolie nadmorskie. Milionowe Trójmiasto i liczący 400 tysięcy mieszkańców Szczecin, który w dodatku, podobnie jak Hamburg, leży ok. 100 km od samego morza. Kolejne miasta nadmorskie mają zaledwie 45 i 39 tysięcy, to Świnoujście i Kołobrzeg. I nie oferują (bo im Warszawa nie pozwala) ambitnych miejsc pracy w branży stosunków międzynarodowych, ludzie stamtąd wyjeżdżają do Warszawy, nie ma tam znaczących think tanków, uniwersytetów – inaczej niż w małych miastach tej wielkości w innych państwach Europy. Jest jeszcze ponad stutysięczny Elbląg, którego nadmorski charakter jest jeszcze bardziej aspirujący, niż rzeczywisty.
Zostaje Trójmiasto. To właściwie jedyna polska nadmorska metropolia z prawdziwego zdarzenia. Nie tylko miasto portowe (Szczecin i Elbląg też nim jest), ale aglomeracja położona rzeczywiście nad morzem (ok, nad Zatoką Gdańską), a nie w ujściowym odcinku rzeki mającej status morskich wód wewnętrznych. Jedno morskie Trójmiasto na cały 38-milionowy kraj. Wydawałoby się, że ta aglomeracja będzie przesiąknięta morzem, zawodowo niemal wszyscy będą tu związani z gospodarką morską, że to morze będzie tu widoczne na każdym kroku. Przemysł portowy, stoczniowy, morskie think-tanki, kultura marynistyczna. Czy tak jest w rzeczywistości?
Wszyscy wiemy, że nie. Morski charakter miasta można odczuć w Gdyni, to fakt. Tutaj centrum miasta znajduje się w strefie nadmorskiej i nawet spacerując po Świętojańskiej czy Starowiejskiej, to morze i jego wpływy odczuwamy gdzieś w tle. A w Gdańsku? Historyczne centrum miasta to port nad Motławą, tam owszem morskie akcenty odczujemy, ale bardziej jako pamiątka ze Średniowiecza. W innym mieście tej wielkości i rangi nabrzeże nad Motławą byłoby centrum żeglugi pasażerskiej (dla turystów i mieszkańców) i przez cały rok co pół godziny odchodziłby stąd statek dosłownie wszędzie: do Gdyni, Sopotu, Pucka, Kuźnicy, Jastarni, Helu, na Westerplatte, do Sobieszewa, Krynicy Morskiej, Fromborka, Elbląga, a raz dziennie również do Kłajpedy i Ustki. Tak jest w innych (np. niemieckich) miastach nadmorskich tej rangi. W centrum Gdańska tego nie ma. Zresztą, kto tam na co dzień spaceruje i spędza czas – nie tam tętni współczesne życie miasta.
Biznesowym, naukowym, uczelnianym centrum Gdańska jest Wrzeszcz i Oliwa. Obie dzielnice są tak obce gospodarce morskiej, jak tylko się da. Gdyby randomowego obcokrajowca nagle zrzucić gdzieś w okolice wrzeszczańskiego Manhattanu, kampusu Uniwersytetu Gdańskiego w Oliwie i sąsiednich biurowców, a dla przeciwwagi – gdzieś w centrum Krakowa i Katowic, i kazać mu typować, które z nich to miasto nadmorskie, taki random miałby problem. A wcale bym się nie zdziwił, gdyby większość wskazało, że nad morzem leży Kraków i Katowice, a nie to, co zobaczyli i odczuli we Wrzeszczu i Oliwie. W tych dwóch gdańskich dzielnicach nadmorskie położenie miasta jest totalnie niezauważalne. Te dwie biznesowe i uczelniane centra Gdańska żyją sobie totalnie w oderwaniu od nadmorskiego charakteru miasta, który przecież jest dużym atutem. Czy będąc 3-4 km od morza w faktycznych centrach miast w Kopenhadze, Barcelonie czy nawet Odessie również czujecie się jak na głębokim śródlądziu? Wrzeszcz i Oliwa sprawiają wrażenie, jakby były 600 km od morza, gdzieś w Małopolsce. Trudno o podobne wrażenie gdzieś w Rydze, Tallinie, Sztokholmie, Kopenhadze czy nawet w Odessie.
Dobrze, może i tak jest, ale komu to przeszkadza i po co te uwagi – spyta niejeden z Czytelników. Otóż te wszystkie uwagi nie są po to, by komuś coś zarzucać lub wytykać. Wręcz przeciwnie. Ewidentny brak świadomości morskiej w jedynej polskiej metropolii, która rzeczywiście leży nad morzem – to szansa, by zrobić coś nowego, fajnego, pozytywnego. Nowy projekt medialny, nowy cykl dziennikarski. Felietony morskie, które będą publikowane na portalu „Port Europa”, pewnie co tydzień, a które będą skierowane nie do branży morskiej, ale do zwykłych ludzi, mieszkańców Trójmiasta, mieszkańców Pomorza, ale nie tylko.
Dlaczego te felietony nie będą skierowane do branży morskiej? To proste: branża morska ma swoje media, przedstawicielom branży nie trzeba opisywać morza w taki sposób, w jaki będzie to opisywane na portalu „Port Europa”. Kto „siedzi” w gospodarce morskiej ten zna, kto nie jest w temacie, temu polecam: dwutygodnik branżowy „Namiary na morze i handel”. Z wieloletnią tradycją, o wysokim poziomie. Praktycznie w każdym miesiącu można tam znaleźć również i mój artykuł. Zachęcam do lektury, prenumeraty – „Namiary” można kupić w niektórych Empikach, a byłoby super, gdyby takie wartościowe pismo zaprenumerowały trójmiejskie szkoły średnie, biblioteki, rady dzielnic.
Natomiast Felieton Morski na portalu Port Europa będzie czymś innym, niż teksty branżowe pisane dla „Namiarów”. Mam taką ambicję, by mój felieton morski stał się fajnym, popularnonaukowym (czy raczej – popularnodziennikarskim) formatem skierowanym do każdego z was, mieszkańców Trójmiasta, Pomorza, a także innych zainteresowanych osób. Aż chciałoby się stereotypowo napisać: „zwykłych mieszkańców”, bo takiego określenia się używa, ale to niezbyt dobrze brzmi. Każdy z nas jest zwykły i niezwykły zarazem. „Zwykły mieszkaniec” w tym sensie, że nie pracuje w gospodarce morskiej. Trudno zresztą by mieszkańcy Trójmiasta w niej pracowali, skoro miejsca pracy są mocno ograniczone – albo praca fizyczna, albo od razu wielki prezes lub członek zarządu. Ja sam w branży morskiej nie pracuję, opisuję ją od lat jako dziennikarz, badam jako doktorant, znam jako absolwent Akademii Morskiej w Gdyni (dziś UMG) i były pracownik portu. Dlatego z góry uprzedzam: w moich felietonach morskich być może w pewnych miejscach się pomylę, może coś opiszę nie tak jak by to widziały Koleżanki i Koledzy z branży. Dziennikarz morski to nie wyrocznia, nie wszystko wiemy, ale może wiedzielibyśmy więcej, gdyby branża była bardziej otwarta na zatrudnianie osób takich jak my. Jak już jesteśmy przy tych klauzulach, to niech będzie również ta naukowa. Wiadomo, że o gospodarce morskiej wiem dużo mniej, niż profesorowie, uznane autorytety tej branży. Popularyzacja branży morskiej jest jednak tego warta, by felietony morskie pisały nie tylko największe autorytety.
Felieton morski w portalu Port Europa będzie w pewnym sensie kontynuacją i nawiązaniem do moich felietonów morskich publikowanych w latach 2007-2011 na portalu Trójmiasto.pl. Wówczas ten format się sprawdził. Nadal jestem otwarty na współpracę z innymi mediami oraz do współpracy z portami, stoczniami i innymi przedsiębiorstwami i instytucjami branży morskiej i do takiej współpracy zachęcam.
Jakub Łoginow
Portal „Port Europa” wyrósł z morza i gospodarki morskiej. Pora kontynuować tę tradycję.
Polub stronę Port Europa Trójmiasto i bądź na bieżąco!