Kijowski Majdan z bliska wygląda zupełnie inaczej, niż w telewizji. Oko kamery lubi dramatyzm, potyczki, obalanie pomników. A człowiek, w protestującym tłumie może dostrzec człowieka i przekonać się o jego pragnieniach i powodach, które zmuszają do wyjścia w mroźną grudniową noc na pokryty granitem plac.
Rusłana ratuje protest
Rano 29 listopada obserwowałem kijowski Majdan Niezależności powoli wypełniający się ludźmi i reagujący na fiasko wileńskiego szczytu. Przez długi czas nie potrafiono podjąć decyzji „co dalej”. Społeczny charakter ruchu inicjującego te protesty był jego wielką siłą – inaczej wiele osób na demonstracjach by się nie pojawiło. Jednak w tym momencie mogliśmy zaobserwować potężny minus wynikający z faktu, że o losach Majdanu miało decydować kilkunastu działaczy obywatelskich i współpracujących z nimi polityków. Zanim doszło do wypracowania wspólnej pozycji, minęło kilka godzin. Demokratyzacja sięgnęła tego stopnia, że zaproponowano zgromadzonym ludziom, by przekazywali na kartkach swoje opinie i propozycje co do dalszych działań. Gdy decyzję już podjęto, przekazać ją przyszli opozycjoniści, zupełnie pozbawieni charyzmy. Nie wróżyło to dobrze. Jeśli już ktoś umiał porwać za sobą tłum, to była to piosenkarka Rusłana. To ona dodawała całemu Majdanowi optymizmu, siły, ale i spokoju. Stała tam nieprzerwanie od samego początku demonstracji. Gdy już nie mogła mówić, jej apele do zgromadzonych czytali z kartki inni. Wśród ludzi panowało przekonanie, że jest mądrzejsza i rozsądniejsza niż trójka opozycyjnych liderów razem wziętych, stąd też wzięło się hasło – Rusłana na prezydenta. Wielu ze zgromadzonych mówiło, że bez niej mogłoby być zupełnie inaczej, bo początkowo nie wszyscy wierzyli w sens protestów.
Ale Majdan nie przetrwałby też bez wsparcia kijowian. Usłyszałem telefoniczną rozmowę starszej pani: „Słuchaj córuś – ty przeprowadzisz się do mniejszego pokoju, a ja przywiozę jeszcze dwójkę dzieciaczków. Biedaczki marzną. I jeszcze barszczu im nagotujesz!”. Mianem „dzieciaczków” określała lwowskich studentów, którzy szukali noclegu w Kijowie. Inne kobiety krążyły po placu z koszami zakupionych, czy też upieczonych przez siebie, bułeczek, ciastek. Gdy wydawano darmową herbatę i kanapki, nie można było się spotkać z obecną ciągle na Ukrainie sowiecką „życzliwością”. W atmosferze Majdanu, podający żywność zamiast standardowego „czego” i „nie ma” odpowiadali „proszę bardzo”, „zaraz pomogę”, „a może jeszcze?”. Wśród setek wolontariuszy odpowiadających za posiłki można było podobno znaleźć miss Ukrainy 2013, czy też żonę lidera opozycji Arsenija Jaceniuka Tereziję (choć większość jej koleżanek z pewnością odpoczywało w willach i pałacach).
Artiom się wściekł
Następnego dnia rano wszystkich obudziła tragiczna wiadomość, która z początku wydawała się żartem, pomyłką lub koszmarnym snem. Młodzi, pokojowo nastawieni studenci, których żegnaliśmy w nocy bez żadnych obaw, zostali nocą zaatakowani i brutalnie usunięci z Majdanu przez specjalne oddziały Berkutu. Przekroczona została pewna psychologiczna granica – warto pamiętać, że podczas Pomarańczowej Rewolucji władza jednak nie odważyła się użyć siły i wszyscy byli przekonani, że i tym razem to jest niemożliwe. Ci, którym udało się uciec, schowali się na terenie Soboru św. Michała (wszystkim nasuwało się proste skojarzenie – średniowiecze, napady tatarskie i ostatnie schronienie w klasztorze). Wokół tego miejsca zaczęli gromadzić się pozostali. Natomiast na Majdanie Niezależności otoczonym przez wojsko panowała złowroga cisza, służby komunalne stawiały szkielet olbrzymiej choinki, która stała się później jednym z symboli protestu..
Atmosfera zmieniła się całkowicie – jednak nie tak jak chciałby tego prezydent. Zamiast strachu pojawił się gniew. Na placu spotkaliśmy Artioma, który razem z przyjaciółmi nosił wielki transparent: „Janukovich we are f…ing angry” (Janukowycz – jesteśmy w…ieni). Zaczął nam opowiadać to, co sami widzieliśmy – potężny kontrast między młodymi ludźmi, którzy chcieli pokojowo pokazać swoje poparcie dla eurointegracji i brutalnym Berkutem. „Nie możemy pozwolić by bili naszych młodszych kolegów” – mówił. Ludzie nie przyszli już wyrażać tylko swojego protestu wobec decyzji politycznych. Ludzie byli wściekli i szczere oburzeni na brutalny atak na niewinną młodzież. Ze łzami w oczach, z zaciśniętymi zębami, domagano się usunięcia władzy. Cały plac kipiał od energii, jeżdżące wokół samochody trąbiły na pół Kijowa. Był plan – nazajutrz odbijamy Majdan.
Inna się boi
Kolejnego dnia, w niedzielę przed Uniwersytetem im. Szewczenki zebrało się kilkaset tysięcy ludzi. Gdy poszli w kierunku głównego stołecznego placu, siły porządkowe wycofały się. Cały Chreszczatyk i Majdan były zapełnione ludźmi. Wielu z nich stwierdziło, że po raz drugi nie można dać się przechytrzyć władzy. Tłumy zostały na noc, postanowiono budować prawdziwe barykady i stać na nich do końca.
W najdłuższą majdanową noc, kiedy demonstranci oczekiwali na szturm sił policyjnych, spotkaliśmy Innę. Miała około 30 lat, 150 centymetrów wzrostu i drobną budowę ciała. Ale już od paru dobrych godzin przebywała na nocnym Majdanie. Podeszła do nas, wyraźnie przestraszona i powiedziała „Pobędę z wami, dobrze?”. Inna przyszła tu dla swoich dzieci. Mówiła, że jeśli zrobiłaby inaczej, jedynym wyborem dla nich za kilka-kilkanaście lat, gdy dorosną, będzie wyjazd z Ukrainy. W europejskim kursie Ukrainy widziała jakąś nadzieję na lepszą przyszłość. Jej mąż natomiast, jak opowiadała, spał i nie bardzo się przejmował jakąś przyszłością, a i na żonę tylko się denerwował.
Pani Masza wie wszystko
Nie można się oszukiwać, że powstał cały naród i wszyscy wystąpili przeciwko brutalnemu reżimowi. Chociaż z perspektywy Majdanu czasem może się tak wydawać, to spora część Ukraińców pozostała obojętna i nie wspiera protestów. W pociągu do Lwowa spotkaliśmy panią Maszę. Gdy rozemocjonowany sąsiad z przedziału zaczął opowiadać nam o swoich przeżyciach na demonstracji, ta kobieta po pięćdziesiątce w tlenionych włosach powiedziała, z lekkim szyderstwem na twarzy: „Co wy tam wiecie – ja wszystko w telewizji widziałam. Student to stoi za 100 hrywien dziennie, a jak któryś większy, to dostaje 150”. W ogóle nie chciała słuchać sąsiada-studenta, który pobudzony i zdenerwowany starał się ją przekonać, że przyjechał do Kijowa i stał na Majdanie w obronie swoich ideałów.
Trzeba jednak pamiętać, że nie jest tak, jak w 2004 roku – nie ma aktywnej strony społeczeństwa będącej przeciwko demonstrantom. Mało kto z własnej chęci chce bronić Janukowycza. A co najciekawsze, jeśli już ludzie, pracownicy sfery budżetowej czy w inny sposób motywowani emeryci pojawiają się na mityngach prorządowej Partii Regionów, mówią całkiem podobnie jak ci, którzy stoją na Majdanie. Chcą lepszej przyszłości dla swoich dzieci i wnuków, narzekają na brak perspektyw, wysokie ceny i konieczność wyjazdów za granicę. Jedynym, co różni te dwie grupy jest to, że ci drudzy widzą szansę w zmianach, a pierwsi się ich boją i pragną, żeby tylko nie było gorzej. Jeśli się dobrze wsłuchać w głosy Ukraińców, znika mit o podziale na wschód i zachód. Właśnie teraz najlepiej widać, że to jeden kraj ze wspólnymi problemami, nadziejami i obawami. Inna i pani Masza, gdyby spokojnie porozmawiały, z pewnością by się dogadały.
Ola szyje ukraińską flagę
Cały świat patrzył w tych dniach na Kijów, choć mówiono także o wsparciu ukraińskich protestów na świecie. Także Kraków nie był obojętny wobec tego, co się działo o kilkaset kilometrów na wschód. Pierwsza, dość spontaniczna akcja odbyła się już trzeciego dnia po pierwszych demonstracjach na Ukrainie. Tak jak dwie następne, organizowali je wspólnie młodzi Ukraińcy i Polacy, studenci krakowskich uczelni. Na trzeci protest, który odbywał się na Rynku Głównym 8 grudnia aktywiści postanowili się odpowiednio przygotować. Ola, filolożka ukraińska, przez całą noc poprzedzającą demonstrację, zszywała z koleżankami wielką ukraińską flagę. O piątej rano zobaczyły efekt swojej pracy – niebiesko-żółty sztandar o rozmiarach 3 x 5 metra z wielkim napisem Kraków. Wszyscy uczestnicy akcji złożyli na nim swoje podpisy. Student z Ukrainy Vlad postanowił natomiast poprosić ludzi o przynoszenie jedzenia, ciepłych ubrań i kołder. To wszystko – zarówno symboliczny dar – wielka flaga, która miała zawisnąć na słynnej kijowskiej choince (demonstranci ustroili po swojemu szkielet pozostawiony przez służbę – sztandarami, transparentami i dowcipnymi rysunkami), jak i realna pomoc dla stojących na Majdanie zebrana przez Vlada, została zawieziona przez młodych ludzi do Kijowa. I trzeba przyznać, że obie formy pomocy były dla protestujących równie istotne.
Wszyscy, których spotkałem czekali ciągle na to, jak potoczą się dalsze wydarzenia, mając nadzieję przede wszystkim na pokojowy ich finisz. Czytelnicy artykułu pewnie już go znają, w przeciwieństwie do autora, który pisząc ten tekst jeszcze nie mógł go przewidzieć.
Maciej Piotrowski
Fot. Ola Zięba