We wszelkich badaniach opinii publicznej Austriacy wskazują, że neutralność ich kraju jest dla nich narodową świętością i powodem do dumy. A równocześnie poza formalnym zapisem w konstytucji, ta neutralność jest fikcją – z czego sami Austriacy są bardzo zadowoleni. Paradoks? Nie, to właśnie jedna z najważniejszych cech, określających austriacki charakter narodowy. Austriacy uwielbiają sprzeczności, nie tylko w tej dziedzinie – ale o tym w dalszej części artykułu.
Na początek krótkie wyjaśnienie, dlaczego idea neutralności jest tak ważna dla austriackiej tożsamości narodowej. Jak można przeczytać w naszym poprzednim artykule „Austriacy to nie Niemcy. Ale dopiero od pół wieku”, międzywojenna Austria była takim sobie niechcianym dzieckiem, niepotrzebnym i porzuconym przez wszystkich. Przed II wojną światową Austriacy czuli się właściwie Niemcami, którym zabrano dawne habsburskie imperium (Austro-Węgry), a w zamian nie pozwolono przyłączyć się do zjednoczonych Niemiec. Osobna (nieniemiecka) tożsamość austriacka dopiero kiełkowała i pod koniec lat 30-tych już jedna trzecia obywateli Republiki Austrii nie czuła się Niemcami, lecz przedstawicielami nowego, suwerennego narodu austriackiego. Ale w 1938 roku przyszedł anszlus, a zdecydowana większość mieszkańców witała Hitlera jak wybawcę, co miało również ekonomiczne powody: międzywojenna Austria była pogrążona w kryzysie, a zjednoczenie z bogatszym sąsiadem z północy nieco poprawiło koniunkturę.
Paradoksalnie, Austriacy wyleczyli się z miłości do Niemiec dopiero wtedy, gdy spełniło się marzenie większości mieszkańców tego kraju, czyli wraz z upragnionym zjednoczeniem z III Rzeszą. Dopiero wtedy stało się wszystkim jasne, że „Prusacy” traktują Austriaków z góry, a oba narody bardziej się od siebie różnią charakterologicznie i mentalnie, niż się to wcześniej wydawało. Później przyszły klęski wojenne, głód i bieda związana ze zbliżającym się frontem, a na koniec otrzeźwienie. Pod koniec wojny nikt już nie chciał mieć z Niemcami nic wspólnego – reakcją na wojenne okrucieństwa hitlerowców było nie tylko odrzucenie ideologii nazistowskiej, ale także pojawienie się kuszącej alternatywy w postaci idei austriacyzmu. „Austriacy to nie Niemcy, to my byliśmy pierwszą ofiarą Hitlera” – mówili w 1945 roku mieszkańcy tego alpejskiego kraju, zapominając o swoich wcześniejszych fascynacjach nazizmem. I co najważniejsze, nie była to tylko taktyczna wymówka przed aliantami, ale modna idea, w którą Austriacy rzeczywiście uwierzyli, wypierając z pamięci swoją hitlerowską przeszłość.
W latach 1945-55 Austria nie była niepodległym państwem, lecz niesuwerennym terytorium podzielonym na cztery strefy okupacyjne: francuską, brytyjską, amerykańską i radziecką. Austria miała co prawda władze wyłonione w demokratycznych wyborach, ale nie miały one pełnej jurysdykcji nad krajem i wszystkie ważniejsze decyzje musiały być uzgadniane z władzami okupacyjnymi. Przez dziesięć powojennych lat rząd w Wiedniu czynił starania o uzyskanie suwerenności, ale negocjacje się przeciągały. W międzyczasie sprawa została już rozwiązana w sąsiednich Niemczech, gdzie powstało RFN i NRD, a status Austrii nadal pozostawał nierozstrzygnięty – co Austriaków strasznie denerwowało. „Jak to, Niemcy wywołali wojnę i już im odpuszczono, a okupacja naszego kraju wciąż trwa? To niesprawiedliwe”.
Równocześnie narastała niepewność co do tego, czy ojczyzna Mozarta nie popadnie w zależność od ZSRR. Przyłączenie całego kraju do bloku sowieckiego wydawało się raczej mało prawdopodobne, ale z drugiej strony wschodnia część Austrii wciąż była okupowana przez Rosjan. A jak pokazała historia, Rosjanie dobrowolnie się nie wycofują. Były już lata 50-te, w sąsiednim NRD, Węgrzech i Czechosłowacji utrwalił się już system komunistyczny, wszyscy Austriacy już widzieli, jak to wygląda w praktyce. Całkiem realna stała się groźba podziału kraju na wzór RFN i NRD i utworzenia we wschodniej Austrii komunistycznego państwa, wraz z pojawieniem się Muru Wiedeńskiego, rozdzielającego stolicę na pół. Do tego nikt nie chciał dopuścić, a jednocześnie ze względu na opór Moskwy wciąż trwała patowa sytuacja i negocjacje nad Traktatem Państwowym zdawały się nie mieć końca.
W końcu jednak udało się wypracować kompromisowe rozwiązanie. Austria w 1955 roku uzyskała niepodległość, ale jej warunkiem było ogłoszenie neutralności i nie wstępowanie w sojusze z udziałem RFN. Ale tu pojawił się problem, bo z prawnego punktu widzenia neutralności nie można nikomu narzucić, to musi być suwerenna decyzja narodu, który ma pełne kompetencje do decydowania o swoim ustroju. Rozwiązano to w ten sposób, że deklarację neutralności i stosowne zapisy w konstytucji przyjęły już suwerenne władze Austrii, następnego dnia po podpisaniu Traktatu Państwowego między Wiedniem a okupantami. Neutralność umożliwiła Austriakom na odzyskanie niepodległości, uchroniła ich od radzieckiej okupacji i zapewniła rozwój gospodarczy. Po 1955 roku Austria stała się klasycznym zachodnim państwem dobrobytu, a wymuszone przez Moskwę balansowanie na granicy obu bloków geopolitycznych paradoksalnie wcale nie okazało się problemem, lecz dodatkowym impulsem rozwojowym.
Neutralność sprawiła, że Wiedeń stał się siedzibą wielu prestiżowych organizacji międzynarodowych. Ulokowały się tu agendy ONZ, OPEC i mnóstwa innych instytucji, odbywały się tu spotkania światowych przywódców (m. in. Chruszczowa z Kennedym). Jednym słowem, to w sumie nie aż tak wielkie miasto zyskało rangę, o której w dwudziestoleciu międzywojennym mogło tylko pomarzyć. Austria była też jednym z niewielu krajów zachodnich, które prowadziły bardzo intensywną współpracę gospodarczą z blokiem radzieckim, na czym oczywiście austriacka gospodarka bardzo skorzystała. Inni też by chcieli, ale nie wypadało, a Wiedeń był do takiej współpracy wręcz zobligowany postanowieniami Traktatu Państwowego i zapisami o neutralności. Przy czym kolaboracja z Czechosłowacją, Węgrami, Jugosławią i ZSRR w niczym nie umniejszała faktu, że Austria była demokratycznym państwem zachodniego typu. To znaczy były pewne ograniczenia: Austria nie mogła wstąpić do EWG ani tym bardziej do NATO, nie mogła sobie pozwolić na zbytnią krytykę Związku Radzieckiego i jego satelitów, a jej polityka zagraniczna musiała być ostrożna i powściągliwa.
Równocześnie mieszkańcy wschodniej części kraju żyli w pewnym napięciu i poczuciu zagrożenia. Wyścig zbrojeń i konfrontacja militarna Wschodu z Zachodem była faktem, a w razie wybuchu wojny to Austria była na pierwszej linii frontu. Wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że w razie radzieckiej inwazji nikt w NATO nie będzie umierał za Wiedeń – Zachód jakoś przełknie zajęcie neutralnej Austrii, jeżeli Związek Radziecki miałby poprzestać tylko na tym. Dlatego w latach 1955-89 Wiedeń prowadził politykę obłaskawiania Moskwy i samoograniczania swojej suwerenności. A równocześnie przez te lata Austriacy do perfekcji nauczyli się lawirowania między dwoma blokami, zauważając przy tym, że z czysto ekonomicznego punktu widzenia polityka neutralności jest dla nich po prostu świetnym biznesem.
Nowa Austria nie miała za bardzo do czego się odwoływać, jeśli chodzi o budowę swojej tożsamości narodowej. Habsburska przeszłość nie była tym, na czym powojenni Austriacy chcieliby budować swoje poczucie dumy, przedwojenna Republika Austrii tym bardziej nie była powodem do chwały. Na czasy hitlerowskie w ogóle spuszczono zasłonę milczenia. Stworzono więc mit założycielski, wedle którego Austria w dzisiejszym rozumieniu właściwie zaczęła się wraz z podpisaniem Traktatu Państwowego i deklaracji neutralności w 1955 roku. Niepodległość rozumiana jako udowadnianie, że nie jest się Niemcami oraz neutralność – to właśnie te dwa fetysze stały się podstawą współczesnej austriackiej idei narodowej. Sięganie wstecz przed 1955 rok było tematem tabu, bo wszystko, co wcześniejsze, jakoś tam wiązało się z nazizmem albo z nastrojami proniemieckimi – przypomnijmy, że w czasach habsburskich nie było narodu austriackiego, tylko był naród niemiecki.
Zauważmy też, że prawie każdy był jakoś umoczony (młodość w Hitlerjugend lub naziści w rodzinie). Stąd popularność mitu, że historia zaczęła się w 1955 roku i budowanie poczucia dumy z powojennych sukcesów młodego narodu, który szedł własną drogą. Specyficznie pojmowana neutralność, instytucja „socjalnego partnerstwa” (o tym napiszemy w osobnym artykule), dobrobyt połączony z wysokimi standardami socjalnymi i poszanowaniem środowiska, środkowoeuropejskość jako czynnik pozwalający na odróżnienie się od Niemiec – to główne elementy tej nowoczesnej, ahistorycznej austriackiej tożsamości.
Austriacy bardzo wcześnie zorientowali się, że nie rezygnując z atrakcyjnej marki państwa neutralnego, można stopniowo tę neutralność ograniczać, przystępując do kolejnych organizacji międzynarodowych. Zaczęło się niewinnie: od członkostwa w ONZ, Komisji Dunajskiej, EFTA (Europejskie Porozumienie o Wolnym Handlu) i kilku innych organizacjach. Myśl o przystąpieniu do powyższych instytucji początkowo wywołała w austriackim społeczeństwie prawdziwą burzę. „Jak to członkostwo w ONZ, przecież to przekreśli naszą neutralność!”. „Jak to Komisja Dunajska, tego się nie da pogodzić z neutralnością!”. Po jakimś czasie okazywało się, że nie taki diabeł straszny, można wstępować do kolejnych organizacji i nadal deklarować się jako państwo neutralne. Zawsze jednak odbywało się to z oporami: dlatego np. w 1960 roku Austria nie wstąpiła do Wspólnot Europejskich („tego by się na pewno nie dało pogodzić z neutralnością”), ale do konkurencyjnej EFTA, która była (i jest nadal) luźniejszym związkiem gospodarczym.
Kolejna dyskusja o zasadności utrzymania neutralnego statusu zaczęła się po 1989 roku. Wraz z upadkiem komunizmu u sąsiadów Austriacy odczuli ulgę, przestali się obawiać sowieckiej inwazji i poczuli się zwolnieni od niepisanego obowiązku pewnej lojalności wobec ZSRR. Od razu rzucono pomysł, by z austriackiego godła usunąć sierp i młot, który nota bene znalazł się tam w 1918 roku i nie miał nic wspólnego z ideologią komunistyczną. Austriacy argumentowali, że nie wypada, by w nowych realiach Austria pozostała jedynym europejskim krajem, który ma te skompromitowane symbole komunistyczne w godle. Tym bardziej, że od sierpa i młota zdystansowały się nawet nowe niepodległe kraje poradzieckie: Rosja, Białoruś (która wprowadziła wówczas Pogoń i biało-czerwono-białą flagę), Ukraina czy Kazachstan. W końcu sierp i młot w szponach austriackiego orła pozostał, ale za to Austria po 1989 roku podjęła rozmowy na temat wstąpienia do Unii Europejskiej. I chociaż zakończyło się to akcesją do UE w 1995 roku, debata w tej sprawie była bardzo burzliwa – wbrew pozorom dla Austriaków oznaczało to rewolucję nie mniejszą, niż dla postkomunistycznej Polski.
W 1990 roku wszystkim się wydawało, że co jak co, ale członkostwo w UE będzie już na pewno oznaczać pożegnanie się ze statusem państwa neutralnego. Tym bardziej, że wbrew postanowieniom Traktatu Państwowego z 1955 roku Austria przystępowała do organizacji integracyjnej, w której są Niemcy. Od razu zaczęły się lamenty, że wraz ze wstąpieniem do UE Austria rezygnuje ze swojej suwerenności, że oznacza to nowy anszlus, że odtąd o austriackiej polityce będzie decydować Berlin, a młody naród austriacki przestanie istnieć. Antyniemiecka histeria związana z członkostwem Austrii w UE była tak duża, że w porównaniu z nią polskie przestrogi iż „Niemcy nas wykupią” to małe piwo.
I znów niespodzianka – Austriacy swoim zwyczajem ogłosili, że członkostwo w UE nie oznacza, że Austria przestaje być neutralna. Później mówiono, że Austria straci neutralność wraz ze wstąpieniem do układu Schengen, strefy euro, przyjęciem kolejnych unijnych traktatów – i znów pudło, za każdym razem ogłaszano, że neutralność została zachowana.
Jak dotąd ostatnim bastionem austriackiej neutralności jest nieobecność tego kraju w NATO. Ale i na tym polu neutralność jest wciąż podgryzana. Austria obecnie uczestniczy w wielu natowskich misjach i projektach, a co jakiś czas powraca pomysł przystąpienia do tej organizacji. Ogromnym zwolennikiem członkostwa w NATO był kanclerz Wolfgang Schüssel, pomysł ten był bliski realizacji w okolicach roku 2000-2003, ale w końcu temat ucichł.
Jak się można domyśleć, nawet po wstąpieniu do NATO Austria dalej twierdziłaby, że jest państwem neutralnym, jakkolwiek absurdalnie by to nie brzmiało. Po prostu znaleziono by jakąś zręczną formułkę prawną – np. Austria wyłączyłaby się z pewnych obszarów funkcjonowania Sojuszu Północnoatlantyckiego, albo przyjęłaby klauzulę, pozwalającą jej dystansować się od Aliansu, formalnie pozostając jej członkiem. Być może za kilka lat, w przypadku dobrego wyniku chadecji (ÖVP) i nie dostania się do parlamentu Zielonych, ten scenariusz przećwiczymy w praktyce.
Jak widzimy, obecnie austriacka neutralność jest fikcją, ale fikcją, do której Austriacy są bardzo przywiązani. Jak to wytłumaczyć? Gdyby się dłużej zastanowić, to nie ma w tym nic dziwnego. W końcu Szwecja czy Hiszpania formalnie są monarchiami, chociaż tamtejsi królowie nie mają absolutnie żadnej władzy. Austriacka neutralność jest więc tym samym, czym szwedzka monarchia – faktycznie nie ma żadnego znaczenia i jest utrzymywana tylko ze względów prestiżowych, przez wzgląd na tradycję czy tożsamość. Dla Austriaków fasadowa neutralność jest dodatkowo argumentem na rzecz utrzymania w Wiedniu siedzib organizacji międzynarodowych, takich jak ONZ czy OPEC. A to już konkretna korzyść, która uzasadnia konieczność wygibasów prawnych, mających na celu wytłumaczenie pewnych sprzecznych ze sobą faktów.
Jakub Łoginow