Polska to dla Słowaków egzotyka. Wywiad z Arkadiuszem Kuglerem

Przewodnik po Bratysławie, sekretarz Klubu Polskiego na Słowacji, popularyzator Polski nad Dunajem i Słowacji w Polsce, a przy tym – współpracownik naszego portalu – autor wielu ciekawych tekstów o Słowacji, Czechach i Węgrzech. Skąd wzięło się u niego zainteresowanie Słowacją, jak naprawdę wyglądają polsko-słowackie relacje po odarciu ich z lukru i dlaczego Bratysława może być równie ciekawym miejscem wyjazdów turystycznych, jak Praga, Wiedeń czy Budapeszt – o tym w poniższej rozmowie z Arkadiuszem Kuglerem.




Skąd Twoje zainteresowanie Słowacją? Jak się to wszystko zaczęło?

To ciekawe, bo gdy się głębiej zastanowić, to Słowacja była zawsze gdzieś tam w tle. Pamiętam jak z zapartym tchem słuchałem jako dziesięciolatek wiadomości o podziale Czecho-Słowacji; mimo iż byłem dzieckiem to całkiem zszokował mnie fakt, że Czechosłowacja to tak naprawdę ojczyzna dwóch narodów. Mniej więcej w tym czasie na kolonie i obozy na Słowację zaczęli wyjeżdżać kuzyni i szkolni koledzy – strasznie im wtedy zazdrościłem. Słowacja była dla mnie wtedy taką nieosiągalną zagranicą – strasznie chciałem wiedzieć, jak tam jest. Pamiętam szkolną wycieczkę do Zwardonia; niektórzy z koleżanek i kolegów mieli już paszporty i mogli odwiedzić „drugą stronę“ – ja znowu należałem do tej drugiej grupy, która została w pokojach. Wszystko zmieniło się, kiedy mój brat zainteresował się węgierską kulturą i zaczął studiować hungarystykę. Zaczęliśmy razem zwiedzać tereny między Wisłą i Dunajem i szybko spostrzegłem, że Słowacja – szczególnie jej południowa część – jest tak naprawdę dla nas, Polaków, nieznaną krainą. Złapałem również wtedy językowego bakcyla – zauważyłem że słowacki bardzo szybko wchodzi mi do głowy i praktycznie nie potrzebuję słownika; być może jakieś tam oczytanie sprawiło, że z kontekstu domyślałem się znaczenia większości słowackich wyrazów. To w końcu jeden z bliskich słowiańskich języków. Mimo wszystko zależało mi na tym, aby usystematyzować tę lingwistyczną wiedzę – szczególnie w zakresie gramatyki – i zacząłem uczyć się słowackiego sam, na własną rękę z ogólnie dostępnych podręczników; skorzystałem również z krótkiego kursu podstaw języka w Towarzystwie Słowaków w Krakowie. Trzeba przyznać, że również internet okazał się na pewnym etapie nieocenioną pomocą w nauce. Punktem zwrotnym były odwiedziny Bratysławy w 2007 roku. Wystarczył jeden dzień, abym zakochał się w tym mieście, i od tej pory zacząłem pochłaniać wszystko na temat jego historii. To w naturalny sposób wiązało się z pogłębianiem znajomości słowackiego; do dzisiaj niewiele się w Polsce o Bratysławie pisze i wiele materiałów musiałem sobie przywozić do Polski właśnie w języku słowackim. Kolejnym etapem była moja przeprowadzka do Bratysławy – doszedłem do punktu, gdy poznawanie dziejów miasta mogło odbywać się już tylko na miejscu 😉

Pochodzisz ze Śląska, który raczej jest związany kulturowo i geograficznie z Republiką Czeską, Śląskiem Cieszyńskim. Czy to nie jest tak, że Słowacją zainteresowałeś się trochę na przekór temu naturalnemu „parciu na Czechy”, które da się obserwować w całej Polsce, a zwłaszcza w Twoim regionie?

Ciekawe że o to pytasz, i muszę przyznać, w moim wypadku również na początku istniało zainteresowanie Czechami. Było to naturalne z powodów, które wymieniłeś: w dzieciństwie ojcowie wielu moich kolegów pracowali w Czechosłowacji, znałem zatem smak „lentilek“ i czeskiej czekolady. W telewizji odbieraliśmy od kiedy pamiętam programy czechosłowackiej, a potem czeskiej telewizji. Gdy za południową granicą pojawiły się prywatne stacje telewizyjne, wiele z nich szybciej niż w Polsce zaczęło nadawanie „zachodnich“ programów, szczególnie tych muzycznych. Dodajmy do tego obecność czechosłowackich bajek oraz filmów dla młodzieży w polskiej telewizji… Chcąc nie chcąc jako dziecko i nastolatek osłuchałem się z językiem czeskim. No i ten niemalże mityczny Cieszyn, do którego zawsze się jeździło – czy to na wagary, czy po prostu aby przeżyć kilkugodzinną przygodę z bliską, ale jednak „zagranicą“. Po zniesieniu kontroli na granicach bliższa stała się nam również Ostrava, nie tylko ze względu na swoją „imprezowość“. Zaczynając naukę słowackiego przyznaję, że miałem problemy z gramatyką; wciąż podświadomie „włączał“ mi się język czeski. Myliły mi się zwłaszcza końcówki – to było coś strasznego. Koniec końców dzisiaj mogę już słuchać piosenek Jaromira Nohavicy bez wyrzutów sumienia; słowacki i czeski istnieją w mojej świadomości na równorzędnych prawach i oba języki bardzo lubię. Czy jest tu przekora? Być może coś w tym jest – przez długi czas Czechy były mi bliższe niż Słowacja; nie tylko jak już wspomniałem geograficznie.

W Twoich tekstach często podejmujesz się roli swoistego „ambasadora” Słowacji, polemizujesz z czechofilami i z madarofilami, w tym ze swoim bratem, przekonując, że „Słowacja da się lubić”. To chyba nie jest łatwe zadanie, bo spośród wszystkich krajów regionu, Słowacja w polskim odczuciu jest najsłabiej znana i nie ma tak dobrej marki, jak Czechy czy Węgry.

Jeśli bywam ambasadorem, to również swoistym „adwokatem diabła“ – wytykam wady i rzeczy, które mi się nie podobają właśnie z sympatii do Słowaków. Tak naprawdę staram się po prostu tłumaczyć i przybliżać Polakom Słowację, a jeśli dzięki temu ktoś pozbędzie się negatywnych stereotypów i pozytywnie się zaskoczy, to wypada się tylko z tego cieszyć. Ostatnio przeczytałem myśl, że Polska, jej kultura i język rozwijały się zawsze w napięciu między północą a południem. Rozwój tej części Europy opierał się najpierw o handel Rzymu z barbarzyńcami (słynny bursztynowy szlak), a potem o kontakty handlowe pierwszych Słowian z północnymi krajami (w tym z wikingami) oraz z Bałkanami i Bizancjum na południu. Ślady w polskiej (czy to sarmackiej, czy chłopskiej) świadomości zostawiły również najazdy Szwedów i Turków. Nie zapominajmy, że humanizm i oświecenie przybyły do nas bezpośrednio z Węgier, gdzie zdążyły rozkwitnąć jakieś pięćdziesiąt do stu lat wcześniej. Przecież dzisiejsza Słowacja to wtedy obszar tzw. Górnych Węgier. Niestety tragiczna historia XX wieku sprawiła, że dzisiaj myślimy bardziej w kategoriach wschód-zachód. Trzeba przyznać, że wbrew obiegowym opiniom dzisiaj Polacy i Słowacy nie znają się wzajemnie. Bliskość naszych narodów i wzajemna sympatia przyjmowana jest dzisiaj jako oczywistość. To swoisty paradygmat z którym się nie dyskutuje, ale tak naprawdę nie wiadomo, skąd się wziął. Stereotypy i uprzedzenia istnieją również po obu stronach. Wielu Słowaków żywi do Polski uprzedzenia, najczęściej pod wpływem mediów i ogólnikowych opinii znajomych. Często okazuje się, że żadna z tych osób nigdy nie była w naszym kraju, a gdy już do Polski przyjedzie, jest bardzo miło zaskoczona. Nawiązując ponownie do wspomnianego paradygmatu, tak naprawdę chyba nie chcemy się bliżej poznać. Tak jak Słowacy oceniają Polskę po wizycie na targowisku w Nowym Targu, my wydajemy opinię na podstawie kilkugodzinnych odwiedzin kąpieliska w Popradzie lub przejazdu autobusem w drodze do Budapesztu. Słowacy różnią się od Polaków – w wielu wypadkach na plus; a co ciekawe, dla osób żyjących nad Dunajem Polska jest już totalną, odległą egzotyką. Podejrzewam że dla wielu osób w Polsce zaskakujący jest fakt, że mentalność Słowaka z Żyliny czy Preszowa różni się od mentalności tego żyjącego w Bratysławie czy Bańskiej Bystrzycy. Zresztą, wielokrotnie poruszaliśmy ten temat wspólnie na łamach portalu „Port Europa“.

Przyznasz jednak, że bycie „czechofilem” jest łatwiejsze – to Czechy uchodzą za „ten bardziej rozwinięty kraj”, Polacy zachwycają się czeską literaturą, kulturą, nawet dorobek Czechosłowacji jest kojarzony raczej z Czechami niż ze Słowacją. Czy i w jaki sposób starasz się walczyć z tym stereotypem, w sensie – przekonywać, że Słowacja to nie jest żadna terra incognita?

W dużym stopniu zadanie to należy do samych Słowaków; odnoszę wrażenie że chyba nadal nie doceniają siebie w pełni i często odwołują się, a czasem i porównują do Czechów. Z jednej strony to naturalne – choćby ze względów historycznych oraz z faktu, że Czechów jest dwa razy więcej niż Słowaków. Z drugiej strony nie tylko samą naturą, górami i wyciągami narciarskimi Słowacja stoi. Mam wrażenie że pozytywna opinia dotycząca kultury, muzyki, odwiedzonego miasta – najlepiej pochodząca z ust obcokrajowca – sprawia, że miejscowy Słowak czuje się lepiej. Euforia jednak szybko znika i powracamy do punktu wyjścia… Staram się skupiać na przybliżaniu Bratysławy i Słowacji Polakom – piszę artykuły i oprowadzam turystów po Słowacji, starając się wykorzystać wiedzę zdobytą już tu, na miejscu. Często są to fakty nie znane szerzej, nie każdy niestety ma możliwość zamieszkania na dłużej na Słowacji – a tylko tak można moim zdaniem zmienić opinię, wyrobić sobie ją w pełnym zakresie. Znów potwierdza się opinia, że podróże kształcą i pozbawiają stereotypów. Mariusz Szczygieł powiedział mi, że Słowacja i tutejsi ludzie nie mogłyby być bohaterem jego książek i historii przez niego opowiadanych. Zdaniem tego kultowego reportażysty, którego talent bardzo sobie cenię – nie ma w Słowacji i jej historii nic fascynującego… Mam nadzieję – być może zbyt ambitną – że uda mi się dorzucić cegiełkę do zmiany takiej opinii. Cóż, jest to wielkie wyzwanie. Jeśli mogę w tym samemu sobie pomóc, to po prostu zapraszam wszystkich na Słowację, szczególnie do odwiedzin miejsc nieopisywanych w przewodnikach. Słowacja to nie tylko góry! Nic tak nie pomaga poznać danego kraju jak również nauka – choćby w podstawowym stopniu – języka jego mieszkańców. Jak wspomniałem wcześniej, niesamowicie poszerzyło to moje horyzonty; nieoceniona okazuje się na przykład możliwość dotarcia do ciekawej osoby i swobodnej rozmowy na interesujący nas temat. Dzięki temu szybciej zaskarbiamy sobie sympatię obcych ludzi i przyczyniamy się do usunięcia barier w wielu innych dziedzinach kontaktów międzyludzkich.

Czechy mają Pragę, Węgry Budapeszt, a Austria – Wiedeń i tych miast reklamować nie trzeba. Twoją specjalnością jest Bratysława. Czy Twoim zdaniem słowacka stolica może konkurować z Pragą, Budapesztem i Wiedniem jako miejsce wyjazdów turystycznych Polaków?

Zdecydowanie tak, choćby z powodu opisywanego wyżej – Polacy nie znają Bratysławy, która jest tylko przystankiem w drodze do Wiednia. Stolica Słowacji to nie tylko starówka. Jeśli pojęcie Bratysławy rozumieć całościowo – chociażby administracyjnie – okazuje się, że na terenie miasta jest mnóstwo fantastycznych pałaców, dworków, zabytkowych młynów oraz – co również ciekawe – pamiątek postindustrialnych. W czasach Królestwa Węgier budowano w innych stylach, niż te, które znamy w Polsce, dotyczy to również architektury sakralnej. Bratysława leży u stóp pasma Małych Karpat, mamy tu więc wyciąg krzesełkowy, stok narciarski i dużą ilość górskich tras turystycznych. Są skały, skałki a na nich – jak to na Słowacji – ruiny zamków. Bratysława to również Dunaj, jego starorzecza oraz jeziora i jeziorka z czysta wodą. Stąd możliwość kąpieli (także termalnych) i uprawiania sportów wodnych. Dalej, mamy tu granicę z Austrią – w dzielnicy Devinska Nova Ves wystarczy przejechać rowerem przez Most Wolności, tam już czekają na nas dalsze zamki i pałace. Zaraz za dzielnicą Rusovce leży granica z Węgrami, a tam zapraszają na przykład termalne kąpieliska. Wspominałem już o uprawianych od czasów rzymskich winnicach i Małokarpackim Szlaku Winnym? To również temat na osobną opowieść. Na swoje 5 minut czekają również zabytki z czasów, kiedy nad Dunajem stacjonowali starożytni Rzymianie; ogromna większość z nich czeka jeszcze na odkrycie i udostępnienie turystom (w dobie unijnych funduszy to tylko kwestia czasu). Z Bratysławą związanych było również mnóstwo ciekawych osób – nie tylko władców i magnatów, ale i muzyków (Haydn, Hummel, Liszt, Bartók), pisarzy (Ľudovít Štúr), naukowców (słynny Wolfgang von Kempelen) czy polityków. Każda z tych osób zasługuje moim zdaniem na osobną trasę turystyczną. Jeśli miałbym już na tym etapie podsumować atrakcje Bratysławy, zabrzmiałoby to jak truizm – każdy znajdzie coś dla siebie. Jedynym problemem może być brak dostatecznej ilości noclegowych miejsc o średnim standardzie, czyli nie tylko drogich hotelów lub prostych turystycznych hosteli. Na szczęście pod tym względem jest już coraz lepiej; powstają nowe pensjonaty i apartamenty przeznaczone dla całych rodzin chcących spędzić tu razem wakacje w przytulnej, prawie domowej atmosferze.

Jak długo mieszkasz w Bratysławie i czym się tu zajmujesz?

Na stałe w Bratysławie mieszkam od ponad dziesięciu lat. Na co dzień pracuję zawodowo w jednej z korporacji, gdzie obsługuję polskich klientów firmy. Jestem również sekretarzem Klubu Polskiego w Bratysławie, piszę artykuły – między innymi do wydawanego w Bratysławie Monitora Polonijnego – oraz oczywiście oprowadzam po Bratysławie i Słowacji. Chcąc nie chcąc jestem również w jakimś stopniu propagatorem Polski na Słowacji, zdarza się zatem, że ukazuję i przybliżam Słowakom piękno naszego kraju – nie tylko turystycznie, ale za pomocą artykułów, spotkań czy wykładów.

Jakie są Twoje plany zawodowe?

Bardzo chciałbym poświęcić się turystyce i publicystyce w pełnym wymiarze czasu, stąd moje wszystkie wysiłki nakierowane są na ten cel. Wierzę, że będzie to możliwe już niebawem. Chciałbym również wydać książkę o Bratysławie ukazującą ją w innym świetle niż do tej pory – jako miejsce pełne niezwykłych historii i życia ciekawych osób. Mam już na ten temat sporo zebranych materiałów. Kusi mnie również myśl, aby napisać również bardziej typowy przewodnik turystyczny, przeznaczony szczególnie dla Polaków. Zamiast bezpośredniej kalki i tłumaczenia któregoś z zachodnich bedekerów byłoby to świeże, bo w jakimś stopniu moje spojrzenie na miasto…

Dziękuję za rozmowę.

Zachęcamy do polubienia strony Arkadiusza Kuglera na FB, na której można przeczytać ciekawe posty na temat Bratysławy, Słowacji i związkach między Słowacją a Polską: www.facebook.com/przewodnikpobratyslawie




Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *