Słowacja i city-break. Na Słowacji są też miasta i miejskie rozrywki, nie tylko wsie i góry

Kiedy zapytamy Polaka o to, czy kiedykolwiek odwiedził Słowację, szanse na pozytywną odpowiedź mamy spore. Kiedy jednak uściślimy nasz pytanie i poprosimy o podanie odwiedzonych i ulubionych miast (nie miejsc! – co w pierwszej chwili mógłby usłyszeć nasz rozmówca), równie prawdopodobnie spotkamy się z konfundacją.




Bo przecież Słowacja to miejsca, a nie miasta. Góry, rzeki, jaskinie – cudowna i nieskażona przyroda, zimą wspaniałe stoki, a latem – baseny i malownicze rzeki. Miejscowości owszem, jakieś są. Smokowiec, Keżmarok, i jeszcze Poprad. Tak, Poprad jest miastem, ale to byłoby chyba na tyle. Lepiej posiedzieć przy „haluszkach” w jakiejś górskiej chatce na szlaku i zrobić zakupy na przyparkingowym stoisku. Obowiązkowy zestaw: bryndza, „korbáčiki” i Złoty Bażant (tu już potrzebne jest Tesco lub słowackie Społem, czyli COOP).

Zawsze zastanawiałem się, dlaczego w czasie tak zwanego sezonu wśród kuszących w witrynach biur ofert podróży brakuje tych z nazwami słowackich miast. Praga, Wiedeń, Budapeszt, Lwów – wszystko do zobaczenia w weekend i za przystępną cenę… zaraz zaraz, nie trzeba spoglądać na mapę by zorientować się, że widać tu całkiem sporą – i jakby nie było, logiczną – lukę. Zgoda, wśród ofert pojawia się czasami Bratysława, ale to raczej na doczepkę – krótki przystanek w drodze do Wiednia. O Koszycach lub miastach na Spiszu słuch w turystycznym biznesie zaginął. Chociaż dla ścisłości – raczej nie stało się tak w skutek ignorancji właścicieli biur podróży. Wystarczy porozmawiać z kilkoma z nich, by dowiedzieć się, że tworzenie tego typu ofert mija się z celem. Słowem – brak jest popytu na wizyty, choćby jednodniowe, w tych niezmiernie ciekawych miastach. Żeby rozważyć kwestię z innej strony – być może Polacy do Bratysławy i Koszyc nie jeżdżą właśnie dlatego, że nikt nie tworzy interesujących ofert. Trudno wskazać tu przyczynę i skutek, jednak gdyby miałoby się to zmienić, ktoś musiałby najpierw „zaryzykować”. Stworzyć interesującą propozycję lub zdecydować się na wyjazd, wybierając którąś z nielicznych, najczęściej zapewne „łączonych” ofert.

Kwestia istnienia miast na Słowacji, roli dla społeczeństwa i gospodarki dziś i w przeszłości, a także ich znaczenia w kontekście słowackiej wsi, jest stałym tematem badań socjologów, antropologów, kulturoznawców i historyków – ze względu na obszerność nie jest to z pewnością temat pozwalający w tym miejscu rozwinąć. Chciałbym jednak zachęcić do zainteresowania się bliżej dwoma miastami, które położone są na przeciwległych końcach Słowackiej Republiki. Bratysława i Koszyce przypominają ze względu na swoje krańcowe położenia miejsce, które zetkniemy ze sobą po złożeniu kartki na pół. W tym wypadku ową kartką będzie Słowacja. Położenie miast sprawia, że są one są jakby dwoma płucami, którymi oddycha słowacka historia, kultura i sztuka. To także ma znaczenie dla nas, jako zagranicznych turystów – szczególnie w kontekście tak popularnej dzisiaj turystyki weekendowej. Czas najwyższy, by nasi rodacy odkryli dla siebie owe dwie perły, i poznając bliskie nam miasta Środkowej Europy pomyśleli w pierwszym rzędzie o oficjalnej słowackiej stolicy i tegorocznej Europejskiej Stolicy Kultury, jaką są w 2013 roku Koszyce.

Stolica – granica

Leżąca na Dunajem Bratysława dzisiaj jest stolicą Słowacji, kiedyś (jako Pozsony i Pressburg) była stolicą całego Królestwa Węgier, zamieszkaną przez ludność węgiersko- i niemieckojęzyczną. Chociaż w tamtych czasach – funkcję stolicy po prostu spełniało miasto koronacyjne. W tutejszej katedrze św. Marcina w latach 1563-1830 odbyło się 19 koronacji węgierskich władców. Leżąca nieopodal katedry urokliwa starówka to oczywiście jeden z magnesów miasta, ale dla mnie – wcale nie najważniejszy. Dla niektórych osób ważny jest „genius loci”, atmosfera unoszącej się w powietrzu historii, świadomość, jak wiele wydarzyło się tutaj na przestrzeni wieków. Od założenia osady oraz dwóch grodów-zamków w pobliżu (oprócz wzgórza bratysławskiego także pobliski Devin), wiele decydujących o losach tej części Europy bitew, z kampaniami Napoleońskich włącznie. Pokój pressburski i okres rozkwitu za panowania Marii Teresy (Pressburg cesarzowa ukochała szczególnie), a potem pożar chluby i symbolu miasta, górującego nad Dunajem zamku. Bliskość Wiednia sprawiła, że krótko po upowszechnieniu się wynalazku „kolei żelaznej” zaczęto myśleć o połączeniu dwóch miast specjalnym odcinkiem torów. Viedenská električka/Pressburgerbahn ruszyła dopiero w 1914 roku, ale to był prawdziwy hit – coś na miarę dzisiejszych tanich linii lotniczych lub przewozów autokarowych. „Tramwajem na kawę do Wiednia, na zakupy do Pressburga” – tym wtedy żyło mieszczaństwo. Potem przyszła wielka wojna i rozpad monarchii, i nagle Pressburg/Pozsony stał się Bratysławą. Na południowych przedmieściach wyrosła obronna sieć bunkrów… Kolejna wojna to kolejne wydarzenia, włącznie z pamiętnym dniem 16 czerwca 1944 roku. Amerykańskie bombowce w dwóch potężnych nalotach zniszczyły naddunajską rafinerię „Apollo”, wytwarzającą wtedy benzynę dla niemieckich wojsk. Kiedy spoglądam na nieliczne zdjęcia tego wydarzenia, gigantyczna, smolista chmura nad miastem robi na mnie większe wydarzenie niż wysublimowany, jasny atomowy słup nad Hiroszimą.

Po wojnie przyszło Nowe. Inne, gorsze. Do 1969 r. Bratysława znów leżała na peryferiach; po drugiej stronie Dunaju kilometry zasieków na granicy z Austrią przypominały nieustannie o tym, że gdzieś tam leży zupełnie inny świat. Świat ten skusił wielu, którzy stracili życie podczas ucieczek nad wodą i przez wodę. Bratysława znów stała się na poły stolicą po tak zwanych wydarzeniach 1968 roku, choć ceną za to było panoszenie się sowieckich „tanków” między zabytkowymi budowlami. Słowacja stała się znowu równorzędnym partnerem w socjalistycznej federacji z Czechami, potrzebowała zatem widocznego symbolu majestatu (władzy?). Znów powracamy do tematu zabytków; oto niesamowitym wysiłkiem odbudowano z detalami zamek, dotąd przez półtora wieku wytwarzający nad starym miastem bardziej nastrój grozy niż romantyzmu. Dzisiaj zamek – siedziba prezydenta Republiki – jest dzięki swojej sylwetce pieszczotliwie zwany „odwróconym stołem”, i razem z prowadzącymi na wzgórze ścieżkami stanowi popularne miejsce wieczornych spacerów. Tak, piękny widok na Dunaj i romantyzm zwyciężyły w końcu grozę!

Tam, gdzie słodycz, musi być i gorycz. Kolejny symbol Bratysławy – tzw. Nowy Most (dzisiaj ponownie – tak jak po otwarciu – noszący nazwę Mostu Słowackiego Powstania Narodowego) to architektoniczny unikat, przyciągający uwagę swoim modernistycznym kształtem, a najbardziej – umieszczoną na pylonie słynną restauracją. Zbudowany w latach 70. XX wieku most był rozwiązaniem utrudnionej komunikacji z leżącą po drugiej stronie Dunaju Petrżalką i powstającego tam gigantycznego blokowiska. Betonowa dżungla dla 200 tysięcy ludzi wyrosła w miejscu, gdzie od wieków wśród sadów i parkowej zieleni stawiano mieszczańskie wille oraz skromne, parterowe domki. Prawdziwy horror wydarzył się jednak u stóp zamku, gdzie niczym w hołdzie nowej przeprawie postanowiono wyburzyć połowę starego miasta z zabytkową, żydowską dzielnicą na nabrzeżu rzeki. Szeroka arteria samochodowa biegnie teraz u stóp pozostałości murów miejskich ocierając się niemal o katedrę świętego Marcina, a pędzące samochody czynią na skutek wibracji dalsze szkody ocalałym zabytkom. Nostalgia za tym, co już nie wróci jest nieodłączną częścią tego miasta, tak samo jak i każdego jej mieszkańca.

Nie da się w zaledwie kilku zdaniach zawrzeć ducha słowackiej stolicy. Jedynej stolicy na świecie, graniczącej bezpośrednio z dwoma państwami. Bratysława to zielone wzgórza wokół miasta, z których każde ukrywa zapomniane dawno ścieżki i przydrożne kapliczki. To mnóstwo pomników, figur i posągów, pojawiających się w zaskakujących miejscach (kto był we Wrocławiu i patrzył pod nogi, wie, o czym piszę…). To także zaczarowana architektura – od średniowiecznych i barokowych kościołów po secesyjne kamieniczki i unikalną, modernistyczną zabudowę. Trochę nowszy jest słynny budynek Słowackiego Radia – ot, (nie)zwyczajna piramida postawiona ….czubkiem do dołu. Bratysława to przepyszne Preszburskie Rogaliki oraz wracający znowu na ulice urok miejskich kawiarni. To bliskość podmiejskich winnic i słynących z produkcji wina miejscowości, więc i tradycja picia tego trunku jest tu, tak jak przed wiekami, ponownie żywa. To niesamowity zamek Devin, strzegący od tysiąca lat dostepu do miasta o stóp rzek Morawy i Dunaju. To miasto żyjące muzyką, gdyż z Bratysławą związali niegdyś swoje życie artyści tacy jak Liszt i Hummel. To także wiele, wiele wspaniałych ludzi, którzy starają się przywrócić blask swojemu miastu i w postaci niezależnych stowarzyszeń robią wiele dobrego. Oto jedna z grup zapaleńców niezmordowanie usiłuje przywrócić do życia ideę wspomnianej kolejki łączącej dwie stolice, inna – organizuje nocne zwiedzanie miasta, z podszytą dreszczykiem grozy penetracją podziemi katedry i zamku. Miłośnicy nowszej historii mogą liczyć na wycieczkę szlakiem wojennych umocnień oraz zasieków żelaznej kurtyny, sukcesywnie odnawianych i utrzymywanych przez wolontariuszy. Spacerowicze, którzy od górskich klimatów wolą parkowe zacisze, pokochają w Bratysławie-Petrżalce szerokie aleje Sadu Janka Kráľa – pierwszego w tej części Europy publicznego parku miejskiego.

Koszyce po drugiej stronie państwa

Koszyce to także atmosfera pogranicza… kto wie, czy nie dlatego, że leżą po lewej, „bliższej sercu” patrzącej na nas z mapy Słowacji. Niedaleko tu do „wschodnich klimatów”; wszak tuż za miedzą leżą nie tylko Węgry, ale też Ukraina. Królewskie miasto cieszy się tytułem pierwszego na świecie, któremu nadany został oficjalny herb. Stało się to w 1369 roku z inicjatywy Ludwika I Węgierskiego, jednak już kilka lat wcześniej władca nadał Koszycom przywilej wolnego miasta królewskiego. W tym samym 1342 roku zawarto układ partnerski o współpracy z … Krakowem. Kiedy przypomnimy także o słynnym przywileju Koszyckim, skierowanym do polskiej szlachty, jasne jest, iż nie można nie wymienić tego miasta mówiąc o najważniejszych dla nas miejsc. Z tym, że takich grup i narodowości jest z pewnością o wiele, wiele więcej.

Jak każde wiekowe miasto, Koszyc także nie omijały zawieruchy historii. Po okresie, kiedy było to drugie co do wielkości węgierskie miasto (zaraz po Budzie), nastały czasy wojen i epidemii. Jednak Koszyce zawsze wkraczały potem w okres rozkwitu, z których największy przypadł w na XIX i XX wiek. Jak zawsze przyczynił się do tego rozwój przemysłowy i budowa żelaznej kolei, która połączyła miasto z resztą ważnych ośrodków austro-węgierskiej monarchii. Dla mnie rozwój ten to przede wszystkim rozkwit kultury – długo by wyliczać artystów, którzy żyli tutaj i tworzyli swoje największe dzieła. Koszyce to przecież miejsce pielgrzymek miłośników prozy Sándora Máraia; jego odpowiednikiem – myślę, że jednak w trochę mniejszej skali – jest fenomen Dublina i Jamesa Joyce’a.

Z miast leżących dzisiaj poza granicami Węgier Koszyce wywołują w Madziarach poczucie największej straty, tym większej, że po powstaniu niepodległej Czechosłowacji miasto ponownie na krótko wróciło przed II wojną światową w granice Węgier. To tutaj w kościołach i na cmentarzach spoczywają najważniejsze dla węgierskiej historii postaci, ze słynnym antyhabsburskim powstańcem Franciszkiem Rakoczym na czele. Dzisiaj Koszyce są największym skupiskiem węgierskiej mniejszości na Słowacji, a samo miasto jest właściwie dwujęzyczne. Gdy mówimy o tutejszych narodowych i etnicznych mniejszościach trzeba również wspomnieć Romów, Rusinów, Ukraińców i Niemców. To właśnie oni nadają dzisiaj koloryt miastu, aktywnie uczestnicząc w jego życiu. Mniejszości żyjące w Koszycach mają możliwość realizować się także kulturalnie (przykładami są teatry: Węgierski i Cygański). Swój ślad na dzisiejszym wyglądzie miasta odcisnęli także Żydzi, a odbiciem tego – oprócz wielu zabytków – jest doroczny festiwal kultury żydowskiej. Kwestia obecności Romów w mieście jest jednak bardziej złożona. Na obrzeżach miasta znajdują się dziś blokowiska zajęte w całości przez część tej społeczności, odcinającej się od miasta i jego mieszkańców. Co jakiś czas pojawiają się napięcia między mieszkańcami tych swoistych gett a resztą obywateli. Można jednak powiedzieć, że przypadku tego problemu pojawiło się już przysłowiowe światełko w tunelu; głównie za sprawą wielu organizacji i aktywistów starających się o poprawę współżycia między wszystkimi obywatelami, bez względu na pochodzenie.

Innym, widocznym „problemem” historycznego miasta jest urbanistyczny spadek po socjalistycznej władzy, która postanowiła zmienić charakter miasta na robotniczo-przemysłowy. Koszyce nie były oczywiście w naszej części Europy jedynym takim miejscem, lecz to właśnie tutaj bardziej niż w Bratysławie rzuca się w oczy kontrast między zabytkowym, historycznym centrum i szarymi niegdyś, a dzisiaj troszkę bardziej przyjemnymi dla oka, blokowiskami. Dla nowych, napływających z okolic mieszkańców, matką-karmicielką miała być ogromna huta zbudowana na obrzeżach miasta. Zbudowane w latach 1959-1965 wielkie zakłady na dobre wpisały się w krajobraz doliny, a pracujące bez przerwy trzy wielkie piece długo były dumą czechosłowackich władz. Historia głośno zachichotała w 2000 roku, kiedy zadłużone Východoslovenské železiarne kupili amerykanie ze znanego koncernu U.S. Steel. Paradoksalnie, sprawa koszyckiej huty jest od tamtej pory sprawą jeszcze większej wagi państwowej. Duma z tej jedynej huty koncernu leżącej w Europie przeplata się z obawą o losy okolicznych mieszkańców, dla których zakłady stanowią nadal największego pracodawcę. Pojawiające się od czasu do czasu w mediach pogłoski o złej kondycji amerykańskiego koncernu wprawiają w popłoch członków słowackiego rządu, a każdorazowe rokowania tegoż z zarządem spółki są relacjonowane na żywo w sposób przypominający złote czasy Wyścigu Pokoju.

Koszyce nieustannie tętnią życiem, z jakiego punktu widzenia byśmy nie spojrzeli. Kultura, a wśród niej przede wszystkim muzyka, teatr oraz sztuka ulicy. Obecna jest tu także kultura duchowa – historia Koszyc łączy się tu ściśle z działalnością benedyktynów i jezuitów, a dawne klasztory i przepiękne świątynie to nie jedyna, chociaż najbardziej zauważalna część duchowego dziedzictwa. Odwiedzić Koszyce i nie natrafić na jakikolwiek festiwal lub wydarzenie jest prawdziwą sztuką, dodajmy – w 2013 roku jest to wręcz niemożliwe. Hasłem przewodnim Koszyc jako Europejskiej Stolicy Kultury jest „Wspieranie kreatywności”, co dla tego regionu wydaje się aż nazbyt oczywistym. Władze miasta zdają sobie sprawę, że zaszczytny tytuł to ogromna szansa dla rozwoju miasta w przyszłości, jednak wielość inicjatyw jest tu obecna od dłuższego już czasu. Zaczynając od pomysłu dogłębnego zbadania przeszłości miasta przy pomocy archeologów oraz podniesienia z ruin wspaniałego niegdyś zamku na wzgórzu Hradowa, a kończąc na wspieraniu nowoczesnej nauki i tworzeniu parków technologicznych przy działających tu siedmiu uczelniach wyższych (w tym jednej politechnice). To właśnie okolice Koszyc są miejscem, gdzie w ostatnich latach jak grzyby po deszczu wyrastają firmy osiągające wielkie sukcesy w obszarze informatyki i elektroniki. Zakładane przez młodych absolwentów, swoich klientów znajdują głównie w Europie Zachodniej i w USA; rynek środkowej Europy jest już bowiem dla nich zdecydowanie za mały. Między innymi tym właśnie Koszyce zaczynają górować nad Bratysławą, przyciągając coraz więcej młodych ludzi zaczynających zawodowe życie po ukończeniu studiów.

Jak zwiedzać Koszyce? Trudno dawać jednoznaczne wskazówki, bo każdy znajdzie tu coś, co go zachwyci. Z pewnością jedna wizyta to za mało, by poznać wszystkie miejsca mogące wprawić w zachwyt turystę. Zacząć wypada od Starego Miasta, w obrębie którego znajduje się kilkaset(!) zabytkowych obiektów. Rynek, który tak naprawdę jest wydłużoną, przedzieloną na dwie części promenadą (ulica Główna), tak jak w przypadku Krakowa stanowi o uroku Koszyc, ba – przez wielu jest wręcz uważany za ładniejszy. Płynący przez jego środek strumyk (nawiązujący do istniejącego kiedyś w tym miejscu potoku) zaskakuje, gdy skupiamy się na tym, co przyziemne, ale jakby dla kontrastu i zachwycenia nas tym, co boskie, nad koszyckim rynkiem wznosi się największa w Europie Środkowej katedra św. Elżbiety. Wokół wspaniałe kamienice, troszkę dalej – romantyczne pozostałości murów miejskich, których fundamenty udostępniono do zwiedzania ku uciesze turystów. Kto jednak lubi niespodzianki, może już na tym etapie zamknąć przewodniki i mapy, po czym dać ponieść się ciekawości i skręcić w pierwszą z bocznych uliczek. Tam – w kolejną… a każdy następny krok to urokliwy zabytek, pomnik, kamieniczka czy kościół. Kawałek wspaniałej historii na wyciągnięcie ręki.

Koszyce to także unikatowe muzea, sale koncertowe i filharmonia. To cudowne parki z fontannami, a także największe w Środkowej Europie zoo i działające w nim planetarium. Stojący na starówce pomnik biegacza przypomina o słynnym, odbywającym się tu co roku Międzynarodowym Maratonie Pokoju. W Koszycach zdecydowanie nie będzie się nudził żaden smakosz i amator wina; ilość tutejszych restauracji i kawiarni może przyprawić o zawrót głowy, i to jeszcze przed degustacją mocniejszych trunków. To faktycznie idealne miejsce na wrześniowe Święto Wina oraz wiele innych, głośnych kulinarnych festiwali.

Jak dotrzeć do obu miast? Zdecydowanie najłatwiej jest naszym rodakom zdążającym do Bratysławy; gdy dotrzemy do bliskiej nam Żyliny (kolejne słowackie miasto!) dalej łatwo poprowadzi nas już autostrada lub przewiezie szybki pociąg (ekspres/pośpieszny). Fantastyczną sprawą jest też szybkie, autobusowe połączenie pewnego przewoźnika – autobusy wyjeżdżają dwa razy dziennie z Warszawy przez Częstochowę i Katowice. Niestety bezpośrednie osiągnięcie Koszyc wymaga większego samozaparcia, bo najtrudniejszy odcinek (chociaż przyjemny widokowo) wymaga dostania się do Preszowa, skąd do Koszyc poprowadzi nas już szybka droga – przynajmniej z nazwy będąca autostradą. Od kilku lat do Koszyc nie jeżdżą pociągi z Krakowa, i niestety brak jest oznak by miało się to zmienić. Najlepszą propozycją jest tu znowu hlavná stanica Żylina, przez którą codziennie przejeżdża kilkanaście pociągów na głównej trasie Bratysława – Koszyce – Bratysława. Dlaczego więc odwiedzając jedno miasto, nie udać się potem bezpośrednio pociągiem do miasta drugiego? Troszkę jak za dawnych czasów, może też romantycznie, a już na pewno – niezapomnianie. Tak się bowiem składa, że podróżując po tej trasie, „zwiedzimy” główne słowackie miasta oraz dane nam będzie zobaczyć większość (nie)typowych, słowackich widoków. Bratysława to kotlina leżąca wśród najdalej na południe wysuniętego grzbietu Karpat. Potem – Trenczyn, i zamek wznoszący się majestatycznie nad kolejowym szlakiem. Następnie kolejne górskie pasma, a wraz z nimi – tunele i mosty, zapierające dech szczyty oraz tory ciągnące się malowniczo wzdłuż rzeki Poprad. Jadąc dalej wjeżdżamy na teren troszkę baśniowego Spiszu, by za chwilę ponownie znaleźć się w nizinnym, niemal południowoeuropejskim otoczeniu. Dodajmy do tego chyba troszkę bardziej punktualne słowackie koleje, milszą obsługę i sympatycznych ludzi spotkanych w podróży. Nie trzeba być studentem, by właśnie tak spędzić ciekawe wakacje.

Słowacja to interesujące miejsce dla socjologów i urbanistów. Gdyby się zastanowić, to każde słowackie miasto (których, jak widzimy, jest więcej) jest w jakiś sposób unikatowe, a wypływa to bezpośrednio z funkcji, jakie spełniało w swojej przeszłości a także warunków, w których było założone. Górnicza Bańska Bystrzyca, mityczno-słowiańska Nitra, kupieckie miasteczka na Spiszu… Ale to już temat na kolejny artykuł.

Arkadiusz Kugler


Zachęcamy do polubienia strony Arkadiusza Kuglera na Facebooku: www.facebook.com/przewodnikpobratyslawie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *