Deskorolka w górach – nowy trend mobilności aktywnej i doskonały sposób dojazdu na szlak lub przystanek

Do niedawna kojarzona jedynie ze sportem, skateparkami i młodzieżą, od kilku lat funkcjonująca również w transportowej odmianie – jako „fiszka” lub longboard, czyli deskorolki służące do przemieszczania się. Są mniej więcej tym, czym rower, hulajnoga elektryczna motocykl lub samochód – środkiem lokomocji. Spośród wyżej wymienionych, jedynie deskorolkę da się przyczepić do plecaka i iść z nią w góry. Jeżeli spotkasz takiego turystę – nie śmiej się z niego i nie rób głupich uwag typu „co, będziesz zjeżdżać ze szczytu na desce?”. Ze szczytu oczywiście nie. Ale w kraju w którym zlikwidowano publiczny transport zbiorowy, deskorolka przyczepiona do plecaka daje wolność od samochodu i umożliwia nie tylko dotarcie na szlak, ale też powrót do domu lub na kwaterę w sytuacji, gdy po zejściu z gór żaden bus już nie jeździ.

Brak transportu publicznego – tak nie powinno być

Góry kojarzą się z wolnością. Również z wolnością podróżowania, z wolnością wyboru środka transportu. Wreszcie, góry – to przyroda i ekologia. Polskim paradoksem jest, że aby trafić na górski szlak lub z niego wrócić w sensowny sposób do domu, nierzadko trzeba mieć prawo jazdy i własny samochód. Nie dlatego, że miłośnicy gór są „przyspawani do samochodu” i wygodni – wręcz przeciwnie, po prostu władze publiczne (krajowe, wojewódzkie, lokalne) nie stworzyły innej możliwości.

Stąd właśnie zakorkowana do granic możliwości Zakopianka, stąd zatłoczone parkingi na drodze nad Morskie Oko i inne popularne szlaki. Czy tak jest w cywilizowanych krajach? A skąd! W Alpach standardem jest normalna komunikacja publiczna w górach, zarówno w formie pociągów, jak i autobusów. Samochodem oczywiście można dojechać na szlak. Ale inaczej niż w Polsce, nie jest to koniecznością. A do niektórych miejscowości górskich w Szwajcarii wręcz jest zakaz wjazdu samochodem, na szlak należy dotrzeć komunikacją publiczną, która tam po prostu jest.

W Małopolsce dopiero teraz to się zaczyna zmieniać. Koleje Małopolskie zaczęły uruchamiać autobusowe linie dowozowe, którymi w komfortowy i cywilizowany sposób można dojechać na szlak górski, w tym linię transgraniczną Nowy Targ – Trstena. Super sprawa, a zarazem tylko kropla w morzu potrzeb, bo tych linii jest zdecydowanie za mało. A wycieczki górskie mają to do siebie, że wychodzi się na szlak z jednej strony gór, a schodzi nierzadko z zupełnie innej. Nawet samochód tu nie pomoże, bo jakoś trzeba dojechać z miejsca do którego zeszliśmy do miejsca, w którym zostawiliśmy samochód. W normalnych warunkach pomaga w tym komunikacja publiczna. Jeśli jej nie ma, lub funkcjonuje jak w Tatrach – trzeba sobie radzić w inny sposób. Deskorolka w plecaku jest jednym z rozwiązań, które warto brać pod uwagę, bo są proste i praktyczne.

Fiszka – deskorolka do podróżowania

Deskorolka przeszła w ostatnich latach ogromną przemianę. Przede wszystkim – pojawiły się jej transportowe wersje, nie przeznaczone na skateparki, nie nadające się do akrobacji – za to przeznaczone do długiej jazdy po ulicach, alejkach i chodnikach. Ich cechą charakterystyczną jest inny kształt oraz zupełnie inne kółka. Klasyczna deskorolka ma małe kółka, longbord i fiszka – większe, w kształcie walca, z kauczuku lub podobnego materiału. Nie nadają się na skatepark, ale za to są idealne do jazdy na podobnej zasadzie, na której jeździ się na rowerze (nie dla zabawy i sportu, ale aby dojechać z punktu A do punktu B). Odmienny jest też kształt. Fiszka ma formę podobną do ryby – stąd nazwa (ang. fish = ryba). Jest mała, poręczna, można ją wziąć do ręki, schować lub przypiąć do plecaka, zajmuje mało miejsca i waży tyle co nic. Longboard jest od niej dużo większy. Na wysokie szczyty się raczej nie nadaje (mimo wszystko zajmuje za dużo miejsca), ale w górach jest jak najbardziej wykorzystywany – do zjazdu asfaltowymi trasami o dużym nachyleniu, coś jako analogia dla snowboardu.

Praktyczne przykłady zastosowań fiszki w górach

Po co w wysokie góry brać ze sobą fiszkę, czyli transportową deskorolkę? Oto kilka przykładów.

PRZYKŁAD 1: Dojazd na zakopiański dworzec.

Autobus z zakopiańskiego dworca odjeżdża o 6 rano, a więc wstać trzeba przed piątą, każda minuta na wagę złota, a nasza kwatera jest gdzieś w rejonie Nosala lub Skoczni. Z buta na dworzec jest 20-30 minut. Dużo. W tą stronę na dworzec jest z górki. Zamiast iść 20-30 minut, można zjechać na desce w ok. 7 minut. Sprawdzony patent!

PRZYKŁAD 2: Siwy Wierch w słowackich Tatrach Zachodnich

Wyjeżdżamy rano autobusem transgranicznym Zakopane-Trstena, w Trstenie przesiadamy się na lokalny autobus do Zuberca. Wychodzimy z Zuberca w góry i idziemy żółtym szlakiem na Siwy Wierch. Ze szczytu schodzimy jednak inną stroną – na Przełęcz Huciańską. Po zejściu z gór trafiamy na asfalt. Musimy dojść nudną asfaltową szosą do Zuberca, skąd odjeżdża autobus powrotny do Trsteny, gdzie możemy się przesiąść na autobus transgraniczny do Zakopanego. To jednak aż 6 km, godzina drogi. Jeżeli mamy ze sobą deskorolkę, zjedziemy w 20 minut. Zamiast nudnego przejścia asfaltem – przyjemna jazda na zwieńczenie fajnej wycieczki.

PRZYKŁAD 3: Spiska Biała

Załóżmy że jest tak, że chcemy się wybrać w słowackie Tatry Wysokie. Planujemy wyjście z Tatrzańskiej Kotliny lub Tatrzańskiej Łomnicy i szukamy noclegów w tym rejonie. Tatrzańska Kotlina to bardzo droga lokalizacja. Tani a zarazem dobry nocleg znajdujemy natomiast w położonej 9 km dalej Spiskiej Białej, która jest połączona z Tatrzańską Kotliną świetną asfaltową trasą pieszo-rowerową. Pomiędzy tymi miejscowościami jednak de facto nie funkcjonuje komunikacja publiczna. Jeżeli chcemy rano dostać się na szlak, mamy do wyboru: wziąć taksówkę (bez sensu ze względu na koszty – to już lepiej byłoby się szarpnąć i wydać te 200 złotych na nocleg w Tatrzańskiej Kotlinie, zamiast dużo taniej w Spiskiej Białej), złapać stopa lub iść półtorej godziny pieszo (bez sensu). Albo podjechać na deskorolce, co zajmie nam pół godziny (bo trochę pod górkę), a powrót wieczorem – 20 minut.

Deskorolka w górach daje wolność. Czasem jest ułatwieniem, czasem ratuje sytuację (np. gdy zejdziemy ze szlaku naprawdę późno a wrócić jakoś trzeba), czasem jest fajnym urozmaiceniem lub zapewnia przyjemny finał po męczącej wycieczce – na przykład zjazd asfaltowym odcinkiem Doliny Bobrowieckiej do Orawic, fajna sprawa na koniec dnia. Jednak nigdy nie jest to coś, z czego należy żartować. Raczej nowa sprawa, nowa nisza w zakresie mobilności aktywnej, która niektórym się przyda, innym nie (bo nie umieją jeździć na desce i nie planują się nauczyć) – ale na pewno nie sprawa, która powinna powodować zdziwienie lub docinki.

Deskorolka w górach może być tym, czym termos, śpiwór, latarka i kuchenka gazowa w przypadku, gdy chcemy nocować gdzieś w szałasie. Albo jak namiot w plecaku. Nie za każdym razem i nie w każdym przypadku są potrzebne. Ale w określonych sytuacjach przydają się, i to bardzo.