Niemcy protestują przeciw budowie gazoportu na Rugii. Obawa przed zniszczeniem plaż i turystyki, podobnie jak w Świnoujściu

Szanowany niemiecki tygodnik der Spiegel poświęcił jedno z wakacyjnych wydań tematowi protestów przeciwko budowie gazoportu na wschodnioniemieckiej wyspie Rugia niedaleko polskich granic wraz z infrastrukturą towarzyszącą. Budowa gazoportu to sztandarowy projekt kanclerza Olafa Scholza i federalnego ministra gospodarki Roberta Habecka, którzy chcą w ten sposób zrekompensować błędną politykę energetyczną poprzedników, opartą o zależność Niemiec od rosyjskiego gazu. Równolegle trwają protesty przeciw rozbudowie portu w Świnoujściu, która nieodwracalnie zniszczy spokojny, turystyczny charakter polskich i niemieckich kurortów na wyspie Uznam. Polskie media zrobiły z tego antypolską krucjatę, dorabiając do tego teorie spiskowe, prawda jest o wiele bardziej prozaiczna.

Gazoport na Bałtyku jest dla Niemiec niezbędny, to kwestia racji stanu, strategiczna inwestycja na dziesięciolecia. Musi powstać, by Niemcy mogły w końcu zerwać z dotychczasową prorosyjską polityką energetyczną. Wbrew temu, co się o tym mówi w polskich mediach, jest teraz taka wola polityczna w Berlinie i w samym niemieckim społeczeństwie. Ten gazoport trzeba w którymś miejscu zbudować i jakie miejsce by nie wybrać, siłą rzeczy musi on powstać w miejscu, gdzie dziś są dziewicze plaże, z których korzystają turyści, port powstanie tam gdzie jest dziś cenna nadmorska przyroda i piękne krajobrazy. To wszystko musi zostać zniszczone, bo na tym polega rozbudowa portów morskich. Przerabiano to już w Gdańsku, gdzie aby mógł powstać głębokowodny terminal kontenerowy DCT, musiała zniknąć piękna plaża w zachodniej części wyspy Stogi. Plaże na wyspie Wolin w Świnoujściu musiały zostać zlikwidowane, by powstał potrzebny Polsce gazoport, a teraz zostaną ograniczone jeszcze bardziej, by mogła ruszyć rozbudowa świnoujskiego portu. Coś za coś – trzeba poświęcić jedno dobro, jakim są plaże i turystyka nadmorska, by mogły rozwijać się porty morskie o strategicznym znaczeniu dla gospodarki i bezpieczeństwa energetycznego państwa.

To, co jest dobre dla Niemiec jako całości, a także dla Polski i Ukrainy, nie podoba się jednak miejscowej ludności Meklemburgii – Pomorza Przedniego, która żyje z turystyki i rybołówstwa. Potrzebna w skali kraju inwestycja oznacza dla wielu z nich katastrofę, życiowe dramaty i utratę pracy, zniszczone zostaną przepiękne krajobrazy wyspy słynącej z pięknych kredowych klifów, stąd wewnątrzniemieckie protesty, opisywane przez Spiegla. Z podobnymi protestami mamy do czynienia na sąsiedniej wyspie Uznam, gdzie motyw jest ten sam – gigantyczne inwestycje portowe w sąsiednim Świnoujściu, choć potrzebne w skali Polski i Europy, zniszczą dotychczasowy urokliwy charakter polskich i niemieckich kurortów: Świnoujścia, Ahlbecku i Heringsdorfu. Polskie media zrobiły z tego „antypolską krucjatę” i dopisały do tego różne teorie spiskowe o „odwiecznej niemieckiej nienawiści do Polaków”, robiąc oczywiście aluzję do II wojny światowej i wcześniejszej historii konfliktów polsko-niemieckich i wykorzystując to wszystko dla wewnętrznych rozgrywek politycznych. Prawda jest bardziej prozaiczna – chodzi o konflikt między turystyką a przemysłem, między pięknymi krajobrazami a potrzebną, ale niszczącą krajobraz infrastrukturą.

Aby zrozumieć lokalne uwarunkowania, warto nakreślić pewien kontekst historyczny i socjologiczny. Jak wiemy, do 1990 roku Niemcy były podzielone – główne porty morskie Morza Północnego znajdowały się w bogatych Niemczech Zachodnich (m. in. Hamburg, Brema, Bremerhaven), natomiast wybrzeże Morza Bałtyckiego było w przeważającej mierze częścią komunistycznej NRD. Z różnych względów tak się złożyło, że w NRD nie rozwinęły się szczególnie mocno porty morskie na Bałtyku, o wiele bardziej rozwinięte były porty morskie sąsiedniej komunistycznej Polski (PRL). NRD-owskie wybrzeże Bałtyku zachowało naturalny charakter i piękne nadmorskie krajobrazy, podobne do polskich, a niespotykane w innych krajach Europy, które o wiele bardziej przekształciły swój pas nadmorski. Dziś jest to duży atut biednego regionu, jakim jest Meklemburgia – Pomorze Przednie i ten biedny region jest z tego dumny. Już w okresie NRD tutejsze miejscowości nadmorskie żyły z turystyki i rybołówstwa, nie zmieniło się to po upadku komunizmu i zjednoczeniu Niemiec.

Wschodnioniemieckie wybrzeże bardzo przypomina polskie Pomorze Środkowe – rozumiane jako tereny od Kołobrzegu po Ustkę, wraz z Koszalinem, Białogardem, Darłowem, Sławnem i Słupskiem. Wspomniane tereny oferują piękne krajobrazy, liczne atrakcje turystyczne – i prawie najgorsze w Polsce perspektywy jeśli chodzi o dobrze płatną pracę, karierę, możliwości rozwoju zawodowego. Na tle ogólnie słabej sytuacji gospodarczej polskiego Pomorza Środkowego wyróżniają się mniej lub bardziej luksusowe hotele i pensjonaty nad morzem, na przykład w Kołobrzegu – w branży turystycznej można zarobić naprawdę dobre pieniądze, choć oczywiście nie wszędzie i ze świadomością ograniczeń. Do tego wszystkiego dochodzą problemy społeczne związane z likwidacją PGR-ów i problemami rybołówstwa morskiego. Dokładnie tak samo jest w Meklemburgii – Pomorzu Przednim, która jest takim właśnie ekwiwalentem dawnego województwa koszalińskiego i słupskiego.

Dawne NRD i tak startowało z niskiej pozycji i do dziś nie dogoniło Niemiec Zachodnich, ale nawet w ramach wschodnich landów są te którym wiedzie się lepiej i te gorzej rozwinięte. Bardzo dobrze radzi sobie Berlin i sąsiednia Brandenburgia, korzystająca z bliskości stolicy. Stosunkowo dobrze rozwija się Turyngia, która geograficznie jest bliżej zachodnich landów, niż reszty landów wschodnich. Również w leżącej na południu Saksonii, niedaleko Wrocławia i granicy czeskiej, transformacja poszła w dobrym kierunku i to wszystko wygląda jak normalna cześć Zachodu, a nie dawny kraj postkomunistyczny. Właściwie nie wiadomo dlaczego tak, ale najgorzej spośród wszystkich landów dawnego NRD poradziła sobie nadmorska Meklemburgia – Pomorze Przednie. To co tu w miarę dobrze funkcjonuje, to branża turystyczna nad Bałtykiem, przy czym w dużej mierze oparta o model spokojnego życia zgodnie z utartymi schematami, trochę na zasadzie sennych nadmorskich miejscowości, w których może i nie zarabia się kokosów, ale turyści przyjeżdżają, praca jest, jest stabilność. Kto szuka czegoś ambitniejszego i wielkiej kariery, nie zostaje na wyspach Rugia czy Uznam i nie wynajmuje kwater turystom czy nie pracuje w lokalnej cukierni, ale wyjechał do korpo do Berlina, który jest przecież tuż za rogiem. Albo do Frankfurtu czy Hamburga. Rostock, Schwerin, Greifswald czy Stralsund są miastami tej rangi, co nasz Koszalin, Słupsk i Elbląg. Jakieś możliwości oferują, ale nie liczą się w skali całego państwa, o wiele większe możliwości są nawet w Dreźnie czy Magdeburgu, które również należały do NRD.

Biorąc pod uwagę powyższe, łatwiej jest zrozumieć naturę protestów przeciwko rozbudowie infrastruktury portowej na Rugii i w polskim Świnoujściu. W ocenie miejscowych mieszkańców wspomniane inwestycje zniszczą im to, co im jeszcze pozostało – niezbyt zamożne, bez szału, poniżej niemieckiej i europejskiej średniej, ale spokojne i stabilne życie z turystyki lub rybołówstwa morskiego, w oparciu o utarte schematy. Der Spiegel w swoich artykułach wspomina również o miejscowych mieszkańcach, którzy w rozbudowie infrastruktury portowej widzą nie zagrożenie, ale szanse. Powstaną nowe miejsca pracy w branży morskiej, ambitniejsze i lepiej płatne niż te w turystyce, ma szanse rozwinąć się przyszłościowa gałąź przemysłu wodorowego, bo gazoport na Rugii po jakimś czasie przejdzie z gazu ziemnego na wodór. To szansa na przełom dla Meklemburgii – Pomorza Przedniego, na zerwanie z obecnym prowincjonalnym charakterem i zapóźnieniem cywilizacyjnym, na skok do przodu jakiego tu jeszcze nie widziano. Tak samo młodzi Niemcy odbierają inwestycje w portach Szczecin-Świnoujście – jako szansę na rozwój gospodarczy ich regionu dzięki współpracy z Polską. Takie postawy są jednak w mniejszości, ze względu na specyfikę regionu dominuje strach i obawa.

Jak możemy przeczytać w tygodniku der Spiegel, rząd federalny oferuje miejscowym mieszkańcom cały pakiet korzystnych rozwiązań, jako rekompensatę za budowę gazoportu i towarzyszących inwestycji. To między innymi modernizacja infrastruktury, budowa nowej magistrali kolejowej do Berlina, sieci ścieżek rowerowych i innych projektów. Ludzi to jednak nie przekonuje, są przerażeni że zniknie świat jaki znają, że w miejsce plaż pojawi się port, turyści przestaną przyjeżdżać, a oni sobie w życiu nie poradzą, mając 40 czy 50 lat nie wyobrażają sobie zaczynania wszystkiego od początku w innej branży. Nie po to tu zostawali z mniejszymi pieniędzmi zamiast wyjechać do Berlina za wielką karierą, by teraz spotkało ich coś takiego. Gdyby chcieli zmian i wyzwań, zdecydowaliby się na nie wcześniej. Dotyczy to również mieszkańców spokojnego Heringsdorfu i Ahlbecku przy polskiej granicy, których przeraża wizja ogromnego portu w pobliskim Świnoujściu, który w ich odczuciu totalnie zmieni krajobraz i charakter ich miejscowości. I nie ma to nic wspólnego z propolskimi czy antypolskimi nastrojami, jak często jest to ostatnio przedstawiane w polskich mediach – przez osoby nie znające języka niemieckiego i tamtejszych uwarunkowań.

Jakub Łoginow

Dołącz do grupy: Polsko-ukraińska grupa morska i transportowa | Facebook