Stwórzmy osobne Ministerstwo Transportu Publicznego i dajmy je Partii Razem

Jednym z wyzwań dla nowej koalicji będzie tym razem skuteczna walka z wykluczeniem komunikacyjnym (zwłaszcza w odniesieniu do „PKS-ów” i autobusów transgranicznych), z czym nie poradził sobie PiS. Dotychczasowe doświadczenia pokazują, że nawet szczere chęci reformy nie wystarczą, jeżeli transport publiczny jest w jednym ministerstwie z infrastrukturą. Politycy uwielbiają prześcigać się w budowie autostrad i dróg ekspresowych i dokładnie takie priorytety miał i będzie miał Donald Tusk oraz przyszły minister infrastruktury. W dużym resorcie infrastruktury lub transportu autostrady zawsze wygrają z „PKS-ami” i jedyną szansą na odbudowę zbiorkomu na wzór słowacki lub niemiecki jest osobne Ministerstwo Transportu Publicznego, wydzielone z infrastruktury przynajmniej na jedną kadencję.

Organizacyjne oddzielenie infrastruktury od przewozów nie jest zresztą niczym nadzwyczajnym – co więcej, na innych poziomach jest to wręcz wymagane przez UE lub zalecane przez specjalistów od zarządzania transportem i logistyką. Doskonałym przykładem jest wymuszony przez UE podział PKP na osobną część zajmującą się infrastrukturą (PLK – Polskie Linie Kolejowe) oraz na osobne spółki zajmujące się przewozami pasażerskimi i osobne zajmujące się przewozami Cargo. W Polsce to rozdrobnienie kolei poszło być może za daleko, ale taki podział na infrastrukturę, przewozy pasażerskie i przewozy ładunków jest standardem w całej Europie, wyjątkiem z demokratycznych państw jest jedynie Ukraina.

Ministerstwo Infrastruktury odchudzone o transport publiczny i tak będzie miało mnóstwo zadań, z którymi nie poradzili sobie poprzednicy i akurat dokończenie budowy autostrad i dróg ekspresowych jest najmniejszym problemem. Co by nie powiedzieć o PiSie, akurat z tą kwestią minister Adamczyk sobie radził i pytanie brzmi raczej, czy z tą budową dróg nie przesadziliśmy. Problemem w zakresie infrastruktury jest natomiast co innego. Przede wszystkim należy radykalnie zmienić sposób modernizacji i budowy linii kolejowych, by nie „przepalać kasy”, a zarazem znacznie przyspieszyć proces inwestycyjny na kolei, który obecnie wlecze się niemiłosiernie. To skandal, że budowa linii „Podłęże – Piekiełko” po tylu latach przygotowań de facto nie ruszyła jeszcze z miejsca – prace ruszyły tylko w zakresie modernizacji już istniejącego odcinka, a nie budowy nowego, zasadniczego fragmentu trasy. Niedopuszczalne jest dalsze tolerowanie sytuacji, że 140 km „starej zakopianki kolejowej” modernizowane jest aż 6-7 lat: takie rzeczy trzeba w przyszłości robić w rok, maksymalnie dwa tak jak się to robi w cywilizowanej Europie. PLK powinna zostać przekształcona ze spółki skarbu państwa w agencję rządową na wzór Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad, co postulują eksperci i politycy Lewicy. Nowy rząd powinien też przywrócić kolejowy przewóz towarów na dużą skalę, również tworząc system zachęt (być może dotacji) również do mikroprzewozów na krótkie odległości, przywracając zlikwidowane bocznice towarowe i wprowadzając liczne innowacje. To samo należy zrobić w transporcie morskim, przywracając przewóz ładunków drogą wodną z i do małych portów i przystani morskich, również wykorzystując do tego projekty, dotacje i innowacje (np. małe łodzie autonomiczne i kutry rybackie) – przykładem mogą być dostawy towarów małymi jednostkami do Helu, Jastarni i Krynicy Morskiej i rozwożenie towarów po mieście rowerami cargo czy nawet zwykłymi wózkami, zwłaszcza w szczycie sezonu turystycznego, by zmniejszyć korki na drogach. Problemem jest też brak przepustowości polskich przejść granicznych z Ukrainą, niedostosowanie portów morskich do nowych wyzwań i wiele innych tematów – jednym słowem, eksperci i politycy w resorcie infrastruktury i tak będą mieli co robić.

Tego wszystkiego jest jednak za dużo, by nadal utrzymywać to w jednym ogromnym resorcie. Osobne ministerstwo transportu publicznego ma o wiele większy sens, niż na przykład oddzielne ministerstwo sportu. Wykluczenie transportowe jest na tyle ważnym i skomplikowanym tematem, że musi być przynajmniej na cztery lata wydzielone w osobny resort i przekazane tym, którzy się na tym autentycznie znają i poszli do polityki głównie ze względu na transport publiczny. Przepis na sukces i przeprowadzenie w końcu prawdziwej, udanej reformy jest politycznie prosty: Ministrą Transportu Publicznego mogłaby zostać Paulina Matysiak z Partii Razem, a wiceministrem Franciszek Sterczewski z Koalicji Obywatelskiej.