Słowacy zrobili zrzutkę na amunicję dla Ukrainy i uzbierali już ponad 4 miliony euro. Dorzuć się i Ty!

Na dobrych sąsiadów zawsze można liczyć. Po tym, jak słowacki premier Robert Fico odmówił przystąpienia do inicjatywy czeskiego rządu w zakresie wspólnego zakupu amunicji, Słowacy spontanicznie zorganizowali oddolną zrzutkę i uzbierali już ponad 4 miliony euro! W ciągu zaledwie 21 dni zrzutkę wsparło finansowo już ponad 65 tysięcy osób, a to dopiero początek akcji. Słowacy w ten sposób po raz kolejny pokazują, że kiedy ich rząd zawodzi, słowackie społeczeństwo staje na wysokości zadania. Nie po raz pierwszy, bo zwykli Słowacy okazywali ogromną solidarność z Ukrainą już wcześniej, na początku wojny, gdy kilkaset tysięcy Słowaków przyjęło pod swój dach ukraińskich uchodźców lub angażowało się w pomoc humanitarną, w tym organizując wyjazdy na ukraińską granicę. Słowacką zrzutkę wesprzeć może każdy, również z zagranicy. Dorzuć się i Ty!

Słowacką zrzutkę możesz wesprzeć na stronie: www.municiapreukrajinu.sk Płatność w łatwy sposób dokonasz np. kartą płatniczą.

Zrzutka powstała w reakcji na inicjatywę amunicyjną czeskiego rządu Petra Fiali, który zorganizował akcję zakupu amunicji dla Ukrainy poza Unią Europejską i namówił około 20 państw na jej sfinansowanie. Dlaczego amunicja? To jej (poza żołnierzami) Ukrainie najbardziej brakuje. Ukraina nawet ma sprzęt gotowy do użycia, ale nie ma czym strzelać i musi oszczędzać każdy nabój. To bardzo nieefektywne, bo amunicja jest relatywnie tania w stosunku do drogiego uzbrojenia. Problemem jest jednak to, że w Unii Europejskiej nie bardzo jest gdzie i jak ją wyprodukować. Powstają co prawda nowe zakłady zbrojeniowe (m. in. w Niemczech), które jednak będą mogły zacząć produkcję dopiero za dwa-trzy lata. A amunicji brakuje tu i teraz.

Można ją kupić poza Unią Europejską i to całkiem niedrogo – potrzebne są jednak tylko (i aż) środki. I to wcale nie tak wielkie jak na osiągnięty efekt. Rozwiązanie znalazły Czechy, a konkretnie prezydent Petr Pavel i premier Petr Fiala. Dzięki swoim kontaktom międzynarodowym na całym świecie są w stanie zapewnić zakupy amunicji w krajach pozaunijnych, takich jak Korea Południowa, Turcja i RPA i podjęli się skoordynowania tej inicjatywy.

Czeską inicjatywę amunicyjną wsparło wiele państw UE, ale widocznym nieobecnym jest uchodzący za prorosyjskiego premier Słowacji Robert Fico. Z tą prorosyjskością słowackiego premiera też sprawa nie jest całkowicie jednoznaczna, gdyż tak jak już informowaliśmy na naszym portalu, Fico od lat prezentuje prorosyjską i antyukraińską postawę na pokaz, a równocześnie potrafi całkiem nieźle dogadać się z Ukrainą i realizować wiele słowacko-ukraińskich projektów skuteczniej, niż Polska. Dotyczy to jednak głównie projektów transportowych i energetycznych. Są one kluczowe dla przetrwania i rozwoju Ukrainy i tu słowackie wsparcie, również „prorosyjskiego” rządu Roberta Ficy, jest nieocenione. Fico zezwolił również na słowackie dostawy broni dla Ukrainy na zasadach komercyjnych i nawet będą w tym celu rozbudowywane słowackie zakłady zbrojeniowe. Ale do czeskiej inicjatywy się nie przyłączył. Zrobili to za niego sami Słowacy, którzy wobec tej decyzji postanowili zorganizować zrzutkę.

Obecnie zebrano już ponad 4 miliony euro. To już konkretna kwota, za którą wiele można kupić, choć prawdą jest i to, że to wciąż kropla w morzu potrzeb w porównaniu z wydatkami rządowymi. Dlaczego jednak ta inicjatywa jest kluczowa? Jest to bowiem pierwsza zorganizowana na tak dużą skalę zrzutka oddolna w krajach UE, zorganizowana w dodatku wbrew rządowi. Fico i Putin chętnie pokazaliby jej słabość – że się nie udało, że ostatecznie skończyło się „tylko” na 5 milionach. Byłoby to pokazywane jako argument przeciwko wspieraniu Ukrainy – patrzcie, próbowali, nic z tego nie wyszło. Tym bardziej więc warto wesprzeć i okazać solidarność, również gdy jesteś Polakiem lub Ukraińcem w Polsce. Nawet jeśli wspierasz już Ukrainę w inny sposób, warto wesprzeć tę słowacką zrzutkę choćby symbolicznym jednym euro. I przekazać informację o zrzutce dalej.

Wesprzyj słowacką zrzutkę dla własnego bezpieczeństwa. Wpłać nawet symboliczne jedno euro i miej czyste sumienie, że coś zrobiłeś by zapobiec wojnie w Polsce

Gorąco zachęcam do tego, by każdy z was, czytających te słowa, choćby symbolicznie wsparł słowacką zrzutkę, wpłacając choćby 1 euro – choć warto oczywiście więcej.

Dlaczego to takie ważne? Wiele wskazuje na to, że właśnie teraz rozstrzygają się losy wojny, a więc również naszego bezpieczeństwa. Ukrainie brakuje żołnierzy i właśnie amunicji, ale z drugiej strony odnosi spektakularne sukcesy na Morzu Czarnym, niszcząc rosyjską flotę i przywracając żeglugę handlową. Ukraina może teraz osiągnąć przełom, jeżeli przekona zagranicznych partnerów do zwiększenia wsparcia wojskowego. Jedyną szansą dla Ukrainy jest nowoczesna technika i przewaga polegająca na prowadzeniu działań wojskowych w sposób zdalnie sterowany, bez strat ludzkich – dokładnie tak, jak to się odbywa na Morzu Czarnym, gdzie przecież po stronie Ukrainy walczą nie marynarze, ale zdalnie sterowane drony. Ale może też w najbliższych miesiącach upaść, gdyż ludzi i amunicji brakuje, a Rosja ma przewagę ilościową. Ewentualny upadek Ukrainy nie oznaczałby zajęcia całego kraju, pewnie pod kontrolą Ukrainy pozostawałoby Zakarpacie, Lwów i może Kijów, ale przełamanie frontu i zajęcie sporych obszarów kraju włącznie z Odessą i Centralną Ukrainą byłoby dla wszystkich fatalne. Nawet nie kończąc wojny z Ukrainą, następnym celem byłaby wówczas nawet nie Słowacja (ta leży daleko i jest osłaniana przez Zakarpacie), ale Polska i kraje bałtyckie. I znów – niekoniecznie musiałyby to być rosyjskie wojska na terytorium Polski, ale już rosyjskie bomby i rakiety spadające w pierwszej kolejności na przygraniczny Gdańsk i Gdynię, niszczące infrastrukturę portową i rafineryjną – jak najbardziej. Rosja się do tego oczywiście nie przyzna, stosując narrację „zielonych ludzików”, jak podczas aneksji Krymu i Donbasu w 2014 roku czy trwającej obecnie „wojny hybrydowej” na polsko-białoruskiej granicy. Spora część Ukrainy ze Lwowem jako nową stolicą nadal będzie wolna, front ukraińsko-rosyjski być może nawet zamrożony, a na Gdańsk, Gdynię, Warszawę, Olsztyn, Rzeszów i Kraków spadać będą rakiety lub wybuchać będą wskutek dywersji ważne obiekty – w taki jednak sposób, by zachowane zostało wrażenie, że to nie jest prawdziwa pełnoskalowa wojna, ale incydenty. Do ataków przyzna się Ramzan Kadyrow jako własna inicjatywa, a Putin się od nich odetnie i złoży kondolencję ich polskim ofiarom, przekazując wyrazy współczucia. Będą ginąć ludzie, Polska stanie się krajem frontowym, ale poza tym wszystkim życie będzie się toczyć normalnie, tak jak toczy się normalnie w Kijowie, Lwowie czy Użhorodzie: ludzie chodzą do pracy, szkoły, kawiarni, na koncerty, chodzą po górach i odpoczywają na plaży. O to właśnie jest teraz stawka: czy już tej jesieni, może za rok, może za dwa, czeka nas taka rzeczywistość. Dlaczego o tym piszę? Żeby uzmysłowić realność zagrożenia. Gdy mówi się o tym, że wojna może dotrzeć do Polski, często jest to kwitowane stwierdzeniem, że nie, przecież to mimo wszystko mało realne, bo jesteśmy w NATO i Putin się nie odważy. Na klasyczną wojnę owszem, nie odważy się, przynajmniej nie od razu. Natomiast wszystko zmierza właśnie ku takiemu scenariuszowi wojny hybrydowej przeciwko Polsce, metodą „gotowania żaby” – pojedynczych incydentów, które będą się stopniowo nasilać.

Wesprzyj zrzutkę na:

www.municiapreukrajinu.sk

Czytaj też: